...

...

16 marca 2015

Rozdział 27

Oczami Carmen: Tymczasem w drugim dystrykcie...

Ten zapach róż wymieszany z zapachem krwi, którego nie można pomylić z żadnym innym. Nie wiem skąd on bierze perfumy o takim zapachu, ale, jak sądzę, w Kapitolu można znaleźć wszystko.

Kilka dni temu przez drzwi salonu mojego domu w Wiosce Zwycięzców wkroczył prezydent Panem, niszcząc do cna mój i tak już pogruchotany spokój. Ubrany w jedwabną koszulę i zielony garnitur, zachowywał się jak u siebie. Jakby nie patrzeć, cały nasz kraj jest jego własnością. Ludzie starają się wierzyć, że sami podejmują decyzje w swoim życiu, ale tak naprawdę nawet ich myśli są ocenzurowane, każda z nich, nawet najmniej ważna, podlega ścisłej kontroli.

Myślałam, że spotkam go dopiero podczas Turnee Zwycięzców, jak sam mówił, on jednak musiał zrobić wszystko, by mnie dobić. Teraz wymyślił sobie kolejną makabryczną zabawę. Zrobię co musi być zrobione. Mam kłamać? Nie, to by było zbyt proste. Mam zmienić całe swoje życie, począwszy od dziś. Zero sprzeciwu, inaczej wszyscy moi bliscy pożegnają się z życiem. Inaczej Mayson będzie cierpiał.

Wszystko już przygotowane, tak powiedział. Wystarczy, że zagram swoją rolę. Narzędzie tortur, wybrane specjalnie dla mnie, ma na imię Akwila. Wiek 20 lat, 185 cm wzrostu, szare oczy, blond włosy, wąskie usta i idealny nos, nie będący na pewno dziełem samej Matki Natury. Tyle o nim wiem. Niby nic, a musi mi wystarczyć. To, oraz świadomość, że za parę tygodni będę jego żoną. Cudowna perspektywa. No cóż, zrobię to, co musi być zrobione. To przecież taki przystojny, młody mężczyzna, inteligentny i bogaty. Wystarczy tylko małe przedstawienie i będziemy mogli wieść sielskie, fikcyjne życie w Dwójce. Nasz romans podobno trwał już od dłuższego czasu, a on dla mnie przeprowadzi się nawet ze stolicy do dystryktu, bylebyśmy tylko mogli być razem. To normalnie nie jest możliwe, ale uzyskał wyjątkowe wstawiennictwo u prezydenta Panem. Cóż za łaskawość. Muszę to zrobić, by ocalić najdroższe dla mnie istnienia. Rose, Brittany, rodzice, nawet Ron czy Vanessa są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wystarczy, że popełnię jeden błąd, a zginą. Wystarczy jeden błąd, a zginie ten, do którego należy moje serce. A przed śmiercią czekają go długie godziny tortur, które będę musiała oglądać. Patrzeć na to, jak giną jedyni, którym mogłam oddać cząstkę siebie. A potem żyć ze świadomością, że to przeze mnie. Nie wierzę w Boga, ale nawet, gdybym wierzyła, to wątpię, czy mógłby mi teraz pomóc. Muszę liczyć tylko na siebie.

_____*.*_____

Koniecznie czytaj przy tej piosence ------> klik

_____*.*_____

Oczami Maysona: Tymczasem w Kapitolu...

Ból. Rozrywający, potworny, gnieżdżący się w każdej cząsteczce mojego ciała. Purpurowa, gorąca krew, spływająca cichym strumieniem na błękitne kafelki tego przeklętego miejsca. Błękitne jak niebo... Czerwone jak jej usta...

Byle tylko o tym nie myśleć. O wszystkim, tylko nie o bólu. Chciałbym nie być tego świadomym, odpłynąć w krainę marzeń i snów, tam gdzie nikt inny nie zawędrował, albo ukryć się gdzieś w odmętach mojego umysłu, jak najdalej, jak najgłębiej.

Dalej. Głębiej.

Carmen. Nie mieliśmy zbyt wielu pięknych chwil, musieliśmy na przekór wszystkim walczyć o przetrwanie i szczęście. Tak niewiele brakowało, byśmy mogli nareszcie odnaleźć spokój, razem. Ale ten chwilowy azyl zburzył się jak domek z kart, był tylko iluzją bezpieczeństwa, niczym więcej.

Jak można zadawać tak potworny ból z uśmiechem na ustach? Najwidoczniej można, skoro wokół mnie słychać szyderczy rechot wydobywający się z wielu gardeł. A wśród nich to jedno, najbardziej znienawidzone, przeklęte, przez które wszystko się zaczęło. Nie potrafię już nawet zlokalizować, skąd padają kolejne ciosy. Moje ciało przypomina teraz bardziej niekształtną masę, nie zachowało niczego ze swojej dawnej świetności.

Dźwięki, obrazy, słowa i gesty nacierają na mnie ze zwielokrotnioną siłą, choć mój umysł buntuje się przeciwko nim, nie chce już więcej ich przetwarzać. Nagle milknie wszystko, oprócz dwóch głosów: znienawidzonego i ukochanego.

On
Nic nie znaczysz. Umrzesz, a nikt nawet po tobie nie zapłacze.

Ona
To był nic nie znaczący romans. On mógłby dla mnie nie istnieć.

On
Twoja lalunia nigdy cię nie kochała. Robiła to wszystko, by chronić własną skórę.

Ból. Nie wiem, który jest większy. Czy ten fizyczny, czy ten, który czuję w sercu. To niemożliwe. Ona nigdy by tego nie powiedziała. Zmusili ją. Na pewno. To nie może być prawda. 

A jeśli robiła to wszystko tylko po to, by ratować własną skórę? By zdobyć wielbicieli, sponsorów? Jeśli to była gra? Wstrząsa mną kolejny spazm cierpienia. Wymiotuję krwią, wijąc się w agonii. Przestańcie! Osiąga pan swój cel, prezydencie. Proszę już tylko o śmierć, ale otrzymuję kolejne cierpienie.

Śmierć. Przyjdzie po ciebie niezależnie od tego, czy jesteś bogaty czy biedny, piękny czy brzydki. Nie ma sposobu na ucieczkę od przeznaczenia. W życiu pewne jest tylko to, że się skończy. Spotka to każdego - żebraka, bogatego rzemieślnika, starca, dziecko, trybuta, zwycięzcę, obywatela jednego z dystryktów i mieszkańca Kapitolu.

A jednak... to dziwne. Nikt dokładnie nie wie, jak wygląda Śmierć, nikt nie wie, dokąd nas zaprowadzi, więc... może nie istnieje? Czy ma zapadłe policzki i kości obleczone samą skórą? Czy może kaptur naciągnięty tak głęboko, że nie widać jej oblicza? Czy się uśmiecha gdy przychodzi?

Nikt nie żyje wiecznie. Oczywiście można korzystać z darów medycyny i próbować sztucznie odłożyć spotkanie ze śmiercią. Ale czy to ma jakikolwiek sens? Jeśli chcesz dokonać czegoś ważnego, to owszem, ma. Jej nie robi różnicy, kogo zabiera. Jednak o wiele przyjemniej jest odchodzić z poczuciem samospełnienia, satysfakcji z dokonań, zbudowanych i zburzonych mostów, nieprawdaż? Wtedy dosłownie czeka się na moment oddania się w jej chłodne ręce. Nadchodzi czas odpoczynku, poznania swojego wnętrza aż po sam kres.

Są jednak tacy, którym ciągle mało. Widzą i planują swoje życie wiele lat do przodu, wkładają w to wielki wysiłek, wiele zaangażowania i pracy. A wszystko z myślą o sobie. Dla tych ludzi liczy się tylko ich prywatne i bezbrzeżne JA. Nie obchodzi ich cudze cierpienie, niedostatek, cudza śmierć jest dla nich jedynie kolejną bajeczką z odległych krain. Dopiero gdy ktoś zburzy ich misternie uwite i pielęgnowane gniazdko, zaczynają rozglądać się wokoło. Ale to co widzą, nie podoba im się ani trochę.

Czy to już? Ciemność napierająca ze wszystkich stron. I chłód. I światło.




__________________
Jestem okrutna, ale też dumna z tego rozdziału. Jest pisany chaotycznie, ale myślę, że dobrze oddaje istotę tortury jaką przechodzi Mayson. W telegraficznym skrócie - Carmen jest marionetką w rękach Snowa, który używa Maysona i reszty jej rodziny jako argumentu w dręczeniu jej. Powiało kanonem, co nie? Ale koniec tej historii będzie dalece inny, mogę was o tym zapewnić. Jeszcze będzie się działo.
Słowem wyjaśnienia - "On" to nasz ukochany prezydent, "Ona" to Carmen, ale to już chyba ogarnęliście, :)
Co myślicie o wątku fikcyjnego małżeństwa, do którego chce zmusić pannę Johnson nasz kochany prezydent i o tym, że Mayson powoli dostaje obłędu? Czekam na odpowiedzi i pozdrawiam cieplutko!

PS Dziękuję za ponad 9000 wyświetleń i za tyle komentarzy :)

EDIT: Poprawiony, biorę się za nowy rozdział :)

10 komentarzy:

  1. No więc... wow! Nie spodziewałam się tego ;) Dostałam palpitacji serca, jeśli nie chcesz mnie mieć na sumieniu, to natychmiast wstawiaj nowy rozdział! Mam nadzieję że ten Akwila będzie fajny :)
    Pozdrawiam, Ewelina :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku. Wzruszający rozdział, naprawdę. Masz talent do takich scen, a te rozważania o śmierci na końcu... mistrzostwo. Też mam nadzieję, że Akwila będzie spoko kolesiem. Znając tego bloga, dasz coś patetycznego i dramatycznego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obserwuje.
    Fajny blog i ciekawa notka ;)
    http://mazix3.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa historia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobiłem rozdziały, cieszcie się narody. Całkiem ciekawie, ale znasz moje zdanie na temat akapitu o Maysonie. Kiedy następny?
    Brakuje mi smsów od ciebie. ~K.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze nie lubię blogów z opowiadaniami, więc mogę dać Ci tylko radę co do wyglądu. :) Na Twoim miejscu zmieniłabym kolory na trochę jaśniejsze.
    Przeczytałam pierwszy akapit i bardzo mi się spodobał, lecz tak jak już pisałam... Wolę czytać na papierze i jestem przeciwniczką e-booków. Rób to co lubisz, bo wychodzi Ci to naprawdę dobrze, co widać po komach na górze. ;)
    http://szyszunia-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz od dawna zastanawiam sie nad zmianami w szablonie mojego bloga, dziekuje za radę :) Miło mi, że ci sie podoba moj styl pisania. Pozdrawiam ;)

      Usuń
  7. Świetne jak zwykle ♥

    http://1968basweca.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku, chciałabym tak ślicznie pisać jak Ty <3

    W wolnej chwili zapraszam do mnie:
    ✿Jully-Blog✿ [KLIK]

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo fajnie i przejrzyście prowadzony blog. Historia ciekawa i opowiedziana w fajnej formie, jak dla mnie jednak są trochę za krótkie rozdziały i trochę nieskładnie. Podoba mi się, czekam na kolejne rozdziały.
    Mary Black

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)