- Ty nie żyjesz - szepcze kobieta gdy mocno ją przytulam. - To niemożliwe.
- Żyję... spójrz na mnie! - łapię delikatnie jej podbródek w dwa palce i próbuję sprawić, by podniosła głowę. - Żyję i już nigdy więcej cię nie opuszczę, przysięgam!
- Zostaniesz ze mną?
- Na zawsze - odpowiadam. Przytulam ją mocno. W tym momencie nie liczy się już nic oprócz nas. Odrywamy się od siebie tylko na chwilę, po to by spojrzeć sobie w oczy. W jej spojrzeniu jest mnóstwo nadziei, szczęścia i onieśmielenia, tak jakby nie wierzyła, że to naprawdę ja. Powoli, bardzo powoli zbliżam się do niej i delikatnie całuję ją w usta. Ona odwzajemnia pocałunek z pasją i tęsknotą. Teraz już wszystko będzie prostsze.
- Na zawsze - odpowiadam. Przytulam ją mocno. W tym momencie nie liczy się już nic oprócz nas. Odrywamy się od siebie tylko na chwilę, po to by spojrzeć sobie w oczy. W jej spojrzeniu jest mnóstwo nadziei, szczęścia i onieśmielenia, tak jakby nie wierzyła, że to naprawdę ja. Powoli, bardzo powoli zbliżam się do niej i delikatnie całuję ją w usta. Ona odwzajemnia pocałunek z pasją i tęsknotą. Teraz już wszystko będzie prostsze.
- Mayson... muszę ci coś powiedzieć - zwyciężczyni opiera głowę na moim ramieniu i cały czas unika mojego wzroku. - Jestem... Straciłam dłoń. Ja...
- To nie jest ważne - przerywam jej. - Hej, spójrz na mnie. Carmen, to nie ma znaczenia, rozumiesz?
Kobieta delikatnie kiwa głową i przytula się do mnie mocno. Trwamy tak, w uścisku, aż w końcu podchodzi do nas Janet.
- Ekchem... Nie chciałabym wam przeszkadzać, gołąbeczki, ale prezydent Snow oczekuje was w swoich kwaterach. Macie się tam zjawić za pięć minut.
Spoglądamy na nią zszokowani. Chwytam dłoń Carmen i gładzę ją uspokajająco.
- Czy to normalna procedura? - pytam, a Janet przeczy kiwnięciem głowy.
*
- Po co miałby nas wzywać? - szepcze zdenerwowana Carmen, gdy wspinamy się po niekończących się schodach, idąc krok w krok za dwoma Strażnikami Pokoju.
- Nie wiem - odpowiadam równie cicho. - Na pewno nie na pogaduszki przy lampce wina.
*
Stajemy przed metalowymi, bogato zdobionymi drzwiami, oddzielającymi nas od kwatery prezydenta. Nadal nie przywykłem do przepychu mieszkańców stolicy, więc i teraz widok zapiera mi dech w piersiach. Pomieszczenia są urządzone z rozmachem, praktycznie wszystko jest tutaj drogie, modne i wysadzane szlachetnymi kamieniami, ale nie kiczowate. Pokoje są zaprojektowane ze smakiem, jak na mój gust, czego nie można niestety powiedzieć o niektórych mieszkaniach w Kapitolu.
Gdy wchodzimy do głównego pomieszczenia - wielkiego gabinetu - owiewa nas silna woń róż, które prezydent hoduje z wielką pasją. Jak widać plotki o genetycznie modyfikowanych kwiatach nie kłamią.
Rozglądamy się po pomieszczeniu, gdy nasze nosy powoli przyzwyczajają się do niezwykle intensywnego zapachu. Jest to przestronny pokój z ogromną ilością książek stojących na szklanych, błyszczących półkach. W centralnym miejscu gabinetu znajduje się ogromne, zrobione z ciemnego drewna biurko. Dopiero po chwili zauważamy siedzącego za nim mężczyznę.
- Prezydent Snow... - mówię cicho. Mężczyzna odwraca się powoli ku nam. Jest ubrany w nienagannie białą koszulę i granatowo-czerwony garnitur. W dłoni trzyma parujący napój, który powoli sączy.
- Och, panna Johnson, już przyszłaś. Proszę, usiądź - prezydent obdarza ją nikłym uśmiechem. Carmen spogląda na mnie niepewnie i powoli zajmuje miejsce przy biurku, podczas gdy ja nadal czekam w progu na zaproszenie. Ono jednak nie nadchodzi.
- Poprosiłem cię o przybycie, panno Johnson, ponieważ musimy ustalić kilka... rzeczy, na temat dalszego postępowania w zaistniałej sytuacji - zaczyna prezydent, całkowicie mnie ignorując. Nadal stoję w progu, czekając na najmniejszy gest zaproszenia.
- Panie prezydencie, nie chciałabym być nieuprzejma, ale nie przyszłam tu sama - wtrąca Carmen po chwili ciszy i ruchem dłoni wskazuje na mnie.
Snow spogląda wprost w moje oczy i mówi spokojnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
- Nie, panno Johnson. Jesteśmy tu całkiem sami.
Zaciskam dłonie w pięści kiedy powoli wycofuję się z gabinetu. Tuż przed zamknięciem drzwi zauważam, że Carmen wstała z krzesła i chciała pójść za mną, ale prezydent stanowczym gestem przywołał ją z powrotem na krzesło.
***
- Czego chciał?
- Żeby było tak, jakbyś w ogóle nie istniał.
- To już zdążyłem zauważyć.
Stoimy na dachu Ośrodka Szkoleniowego, a chłodny wiatr smaga nasze ciała. Oboje drżymy z zimna, ale nie potrafimy się do siebie zbliżyć, przytulić. Kilka centymetrów, które nas dzieli, wydaje się teraz ogromną odległością.
- To nie jest zabawne. Od tej pory już nikt nie będzie mógł się dowiedzieć.
- A ty się tak po prostu zgodziłaś, tak? - warczę.
- To nie jest zabawne. Od tej pory już nikt nie będzie mógł się dowiedzieć.
- A ty się tak po prostu zgodziłaś, tak? - warczę.
- Mayson, on groził mojej rodzinie! Co miałam zrobić? Musiałam się zgodzić! - krzyczy przez łzy i próbuje odwrócić mnie w swoją stronę.
- Carmen, ja też muszę chronić moją matkę! Też mam rodzinę, przyjaciół!
- Wiem! Nie miałam wyboru!
Zza chmur wygląda księżyc, a zimny wiatr przybiera na sile, kiedy zostaję sam. To nie ma żadnego sensu. W kilka godziny straciłem ukochaną osobę, a być może stracę też rodzinę. Gdybym mógł cofnąć czas... wolałbym zginąć na arenie, niż być źródłem kłopotów dla moich najbliższych.
_______________
Przybywam z nowym rozdziałem, wyjątkowo krótkim niestety. Miał być już dawno, ale nie miałam pomysłu na końcówkę, która zrodziła się w mojej głowie dopiero wczoraj wieczorem. Obecnie jestem pochłonięta pisaniem aż dwóch równoległych opowiadań (wena - morderca bez serca) i wkuwaniem geografii, więc następny rozdział będzie nieprędko... ale zapraszam do obserwowania i komentowania ;) Pozdrawiam wszystkich czytelników!
EDIT: Poprawione.
Jeju wpadłam na bloga przypadkiem, trochę mi zajęło czytanie ale cieszę się, że przeczytałam ;D
OdpowiedzUsuńBardzi ciekawa historia :D
Sorry ale naprawdę lepije wychodzi mi pisanie długich postów niż komentarzy.
Pozdrawiam i weny!
Ps, Jeśli bys miała ochote serdecznie zapraszam do mnie , może ci się spodoba
69-igrzyska-glodowe.blogspot.com
"Na pewno nie na pogaduszki przy lampce wina" hahahah genialne =D
OdpowiedzUsuńNigdy nie polubię Snowa . Go się chyba nie da lubić.
To ich spotkanie... po prostu bomba :) Zabieram sie zaraz za czytanie następnego rozdziału - dobrze mieć u ciebie zaległości ;)
OdpowiedzUsuńEwelina
Całkiem nieźle... :)
OdpowiedzUsuńNo dobra, świetnie ;) Zabieram się za następny. ~K.
PS Odpiszesz w końcy na tego smsa?