...

...

3 sierpnia 2014

Rozdział 21

Idę przez las. Mijam znajomy strumyk, wielkie omszałe kamienie... Pamiętam te drzewa... to mój dystrykt! 
Zaczynam biec w stronę mojego domu, ale im szybciej biegnę, tym bardziej wioska oddala się ode mnie. 
W końcu nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Osuwam się na ziemię, ale zamiast twardego gruntu napotykam ruchome piaski. Próbuję wydostać się z tej pułapki, ale im bardziej się szamoczę, tym bardziej się zapadam. Brak mi tchu, tonę...

Stoję w salonie mojego rodzinnego domu. Wszystko jest na swoim miejscu. Oddycham z ulgą. To był tylko sen, tylko zły sen... 

Idę do pokoju dziennego gdzie zazwyczaj moja matka wykonuje wszystkie domowe prace. Nie mylę się. I tym razem siedzi na swoim ulubionym fotelu robiąc coś na drutach i nucąc pod nosem stare piosenki. Podbiegam do niej, łapię ją za skrawek jej fartucha, ale ona nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Mówię do niej, krzyczę, ale i to nie osiąga rezultatu.
Nagle odwraca się w moją stronę, ale zamiast w jej ciepłe dobroduszne oczy, spoglądam wprost w białe, mrożące krew w żyłach ślepia potwora. Krzyczę, uciekam, ale podłoga pod moimi stopami zaczyna się rozpadać. Tonę w ciemności, zapadam się głębiej i głębiej... Słyszę szydercze śmiechy, każda cząsteczka mojego ciała rozpada się na kawałki.

Krzyczę i z całych sił próbuję się wyrwać z amoku, ale to na nic, na nic...


*

Takich snów są setki. Następują po sobie, nieprzerwanie, a ja nie mogę zrobić nic, by je przerwać. Mogę tylko stawać się świadkiem moich najskrytszych lęków.


Gdy w końcu się wybudzam, jestem wykończony. Znów słyszę rytmiczne pikanie medycznej aparatury, czuję też ucisk pasów, którymi zostałem związany i przytwierdzony do łóżka. W mojej prawej dłoni odzywa się pulsujący ból - pamiątka po walce na arenie. Widocznie adrenalina i leki zagłuszyły to nieprzyjemne odczucie w czasie innych ocknięć. Tylko dlaczego tak nie jest teraz?

Nagle zaczynam myśleć o Carmen. Boję się otworzyć oczu i zderzyć z okrutną rzeczywistością. Co się stanie gdy je otworzę? Nic? Może to tylko moja wyobraźnia? A jeśli dowiem się czegoś strasznego? Nie... I ja się uważam za mężczyznę, za pieprzonego zwycięzcę? Boję się otworzyć oczu? 
Ser­ce oba­wia się cier­pień [...]. Po­wiedz mu, że strach przed cier­pieniem jest straszniej­szy niż sa­mo cierpienie. 
~ Paulo Coelho
Oczami Carmen: Tymczasem na arenie...

To nie może być prawda. Teraz, kiedy wspomnienia powracają... on... to niemożliwe...

A jednak jego zdjęcie na nocnym niebie to potwierdza. Gdy milknie hymn, w piersi czuję niemiłosierny ucisk, a z mojego gardła wydobywa się jęk rozpaczy. Wstrząsa mną coraz poteżniejszy szloch. Dlaczego? Dlaczego on? To ja mogłam zginąć w tej przeklętej jaskini! Dlaczego...

- Witaj, Dwójka - za moimi plecami rozlega się pewny siebie damski głos. Podnoszę załzawione oczy i spoglądam w stronę trybutki. Jest może trochę ode mnie młodsza, niższa i bardziej przysadzista, ale ma chytrą twarz i pełne jadu spojrzenie. Jej ubranie jest w strzępach, brak jej prawego buta, a jej jasne włosy wyglądają, jakby zostały podpalone. Celuje we mnie oszczepem, a ja zastanawiam się dlaczego jeszcze żyję.

- Witaj, Dziewiątka. Piękna pogoda, prawda? - gram na zwłokę. Pewnie teraz wszyscy cholerni mieszkańcy Kapitolu będą koczować przed telewizorami, aby nie uronić ani jednego pieprzonego słówka, ani jednej sekundy naszej walki.

Jeszcze przez chwilę patrzę w jej przebiegłe oczy, a potem niemal błyskawicznie wyciągam strzałę, naciągam cięciwę i oddaję strzał. Chybiony. Dziewczyna śmieje się z politowaniem i rzuca we mnie oszczepem, ale broń przelatuje mi pod ramieniem. Teraz to ja się śmieję.

- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni - kontruje trybutka i w ułamku sekundy atakuje mnie długim mieczem, który do tej pory tkwił za jej paskiem. Cios jest tak silny i precyzyjny, że z mojej ręki pozostaje tylko mizerny kikut. Dziewczyna odcięła mi lewą kończynę na wysokości łokcia. Upadam na ziemię, gdy ogarnia mnie fala bólu. To już koniec, jedną ręką nie oddam strzału z łuku. 

Przygotowuję się na ostateczny cios, ale on nie następuje. Dziewczyna podchodzi do mnie powoli i kopie mnie nogą prosto w twarz. Zalewam się krwią ze złamanego nosa, która wpada mi do ust i skapuje na rozgrzany grunt areny.

- Zaraz dołączysz do swojego kochasia - mówi jadowicie i podnosi oszczep, by zadać ostatni cios. Przed  oczami widzę całe swoje życie. Dzieciństwo, młodość brutalnie przerwaną przez tegoroczne dożynki. Nie, to nie może się tak skończyć! Mayson zginął, ale ja przetrwam. Pomszczę go!

Prawą dłonią niemal niezauważalnie szukam broni na ziemi. Napotykam na coś zimnego. Miecz! Szybko łapię za jego rękojeść, a gdy broń wrogiej trybutki opada by zadać mi śmiertelną ranę, szybko robię unik na lewo i wbijam nóż prosto w jej serce.

Przez moment, który zdaje się być wiecznością, dziewczyna chwieje się i pluje krwią, a potem upada na trawę tuż obok mnie. Wraz z ostatnimi konwulsjami oddaje ducha. Rozlega się gong. Wygrałam.

Czuję niewysłowioną ulgę i rozrywający ból, a zaraz potem ciemne plamy powiększają się i tracę przytomność.

Oczami Maysona: 

- Pobudka, Mayson! Dziś jest wielki dzień! - do moich uszu dociera głos Vanessy, który wyrywa mnie z moich rozmyślań. Chcąc nie chcąc, muszę otworzyć oczy. Znów oślepia mnie sztuczne światło lamp, nie słychać jednak jednostajnego pikania urządzeń medycznych. Spoglądam w miejsce gdzie wcześniej stały, ale ich tam nie zauważam. Pewnie odłączyli mnie gdy byłem nieprzytomny. Nie czuję bólu, poruszanie się przychodzi mi tak łatwo jak przed Igrzyskami. Wszystkie obrażenia zniknęły, pozostały tylko blizny powstałe nie tylko podczas turnieju, ale też w czasie wielu lat polowań i pracy w kamieniołomie.

- Co się stało? - pytam kobietę ochrypniętym głosem i przymykam powieki, gdyż neonowy kolor jej sukienki aż bije po oczach.

- Och, nie mogę ci teraz tego powiedzieć. Ubieraj się szybko i zjadaj śniadanie. Musisz być silny! - mieszkanka stolicy wydaje mi ostatnie instrukcje i wychodzi, lekko podskakując na niebotycznie wysokich obcasach.

Spoglądam na tacę z jedzeniem. Dwa małe tosty posmarowane dżemem truskawkowym i szklanka wody. Marne trochę to śniadanie jak na (prawie)zwycięzcę.

Kiedy kończę posiłek wiem, że śniadanie nie było wcale zbyt małe. Nawet po zjedzeniu tak niewielkiej ilości jedzenia mój żołądek się buntuje, dostaję mdłości i zawrotów głowy. Kładę się na moment, czekając aż ustaną.

Mój wzrok wędruje do opakowanej brązowym papierem paczki leżącej na moim łóżku. Jest w niej prosta szara koszula i jasne jeansy, do tego bielizna, skarpety i eleganckie czarne buty. Szybko się ubieram i podchodzę do ściany za którą zniknęła Vanessa. W ostatniej chwili przypominam sobie o medalionie od mamy, który nosiłem na arenie. Znajduję go na szafce nocnej, czysty i gotowy do założenia. Przez moment gładzę palcami drogi skrzący się kamień w metalowej obręczy, ale moje myśli wędrują w kierunku rodzinnego domu, więc w pośpiechu powracam do czatowania pod ukrytymi drzwiami.

Nagle ściana się rozsuwa, wydając przy tym metaliczny zgrzyt. Wychodzę na korytarz. Jest on oświetlony równie nieprzyjemnym światłem co moja sala, ale jest ono znacznie ciemniejsze, wiec da się to znieść. Wiedziony instynktem idę prosto przed siebie, a towarzyszą mi tylko głuche odgłosy stawianych kroków. Po jakimś czasie zauważam zmianę - tunel staje się obszerniejszy i jaśniejszy, do moich uszu docierają też ciche rozmowy i pikanie medycznej aparatury. Przyspieszam i po raz kolejny wiedziony intuicją zaczynam biec. Zatrzymuję się dopiero gdy korytarz się rozwidla. Po chwili zastanowienia wybieram tunel biegnący w lewą stronę - jest lepiej oświetlony i dobiegają z niego jakieś rozmowy. Powoli skradam się w tamtym kierunku, kiedy niespodziewanie coś przykuwa moją uwagę.

***

Nie wiem ile czasu minęło. Kiedy staje obok mnie Janet, w ogóle nie zwracam na nią uwagi. Jestem wpatrzony w łóżko, które znajduje się za szybą przed którą stoję. A raczej w osobę, która na tym łóżku leży. Carmen. Moja Carmen.

- Mayson... - do moich uszu docierają powoli słowa kobiety stojącej obok mnie. - Szukaliśmy cię wszędzie... Chcieliśmy ci powiedzieć, ale...

- Co z nią? - przerywam mentorce. W tej chwili nie interesuje mnie nic innego poza moją partnerką.

- Wyjdzie z tego. Straciła dużo krwi i lewą rękę w walce - mówi Janet z pewnym trudem. - Będzie kaleką.

- To nie ma znaczenia - mówię z siłą, której od dawna nie było słychać w moim głosie. - Najważniejsze, że żyje.

- Już niedługo będziesz mógł tam wejść - odgaduje moje myśli mentorka. - Już niedługo...
_______________________
Ale was rozpieszczam tymi rozdziałami. Dziękuję przede wszystkim za tyle wyświetleń i tyle anonimowych komentarzy! Odpowiadając na komentarz od Anonima ~K. - nie, nie będzie taniego happy endu. Ale w pewnym sensie zakończy się szczęśliwie. W każdym razie czeka was jeszcze przynajmniej 10-20 rozdziałów, więc zapraszam do czytania i obserwowania! Komentujcie, udostępniajcie, czekam na wasze opinie!
PS U was też tak parszywie gorąco? o.o

EDIT: Poprawiony.

7 komentarzy:

  1. Czytałam poprzedni rozdział i nie zauważyłam, że jest jeszcze jeden i gdy go zobaczyłam to się ucieszyłam.
    Nie będzie happy endu ? Chyba żartujesz ? Musi być. Jak to mówi moja koleżanka "Nie ma innej opcji"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie przesłodzonego happy endu, ale będzie szczęśliwie chociaż po części, bo sama lubię dobre zakończenia :)

      Usuń
  2. Naprawde nas rozpieszczasz ;) Rozdział jak zawsze super i nareszcie dłuższy niż wcześniej :) Czekam niecierpliwie na nową notkę!!! Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam napisac, że pozdrawiam!!! :o A więc - Pozdrawiam, Ewelina :***

      Usuń
  3. Czyli jednak bez happy endu? Znów mnie zaskoczyłas. W każdym razie czekam na nowy rozdział :) ~K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! ;) Pozdrawiam.
    http://kasia-blog1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie, podziwiam i pozdrawiam, M ♥

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)