...

...

23 lipca 2014

Rozdział 20

Mayson? Mayson, obudź się!

Pierwsze co rejestruję, to niesamowity ból w każdej cząsteczce mojego ciała. Wyczuwam lekki chłodny powiew powietrza z mojej lewej strony. Próbuję otworzyć oczy lub chociaż poruszyć palcem, ale nie jestem w stanie. Nie mogę nic zrobić.

Nic ci już nie grozi. Ocknij się wreszcie!

W końcu udaje mi się otworzyć oczy. Próbuję coś powiedzieć, zapytać co ja tu robię, dlaczego żyję, ale zaczynam się krztusić i wymiotować sadzą. Ktoś podstawia mi miskę, czyjeś ręce klepią mnie delikatnie po plecach. Przy każdym poruszeniu zalewają mnie nowe fale bólu. W końcu przestaję wymiotować, ale gdy już chcę coś powiedzieć znowu tracę przytomność.

***

Do życia przywraca mnie siarczysty policzek. Niemal odruchowo łapię się za twarz i otwieram oczy. Oślepia mnie białe światło lamp. Zasłaniam dłonią oczy i wydaję bliżej niezidentyfikowany dźwięk oburzenia. Ostrość widzenia powraca mi dopiero po chwili, gdy się do niego przyzwyczajam. 

Znajduję się w małym pomieszczeniu, sterylnie czystym jak mniemam. Nie ma w nim drzwi i okien, więc nie mogę sprawdzić gdzie się znajduję, nie wiem nawet jaka jest pora dnia. Nie widzę żadnych mebli poza pikającymi sprzętami medycznymi i łóżkiem na którym leżę. Nade mną pochylają się dwie osoby - jakiś mężczyzna w białej, medycznej masce i Vanessa Harrison - moja opiekunka w Kapitolu.

- Nareszcie się obudziłeś! - piszczy rozpromieniona kobieta. Jest tak samo pstrokata jak zawsze, tylko tym razem gorzej to działa na mój wzrok. - Martwiliśmy się, że z tego nie wyjdziesz.

- Co się stało? - udaje mi się wydukać, po czym dostaję ataku kaszlu. Mężczyzna podnosi mi poduszki i klepie po plecach, a Vanessa z wahaniem zaczyna opowiadać. Jestem zaskoczony, gdy zauważam jej wzruszenie.

- Mayson... zawaliła się jaskinia, w której się schroniłeś. W Kapitolu myślano, że nie żyjesz i wciągnięto cię na pokład poduszkowca. Janet jest teraz u prezydenta Snowa. Negocjuje... cenę twojego życia. Gdy wróci, wszystko ci opowie.

- Co się stało z Carmen? - pytam po chwili, przymykając oczy. Nie jestem pewien czy chcę to wiedzieć.

- Przeżyła. - Oddycham z ulgą. - Powinieneś teraz odpoczywać - upomina mnie Vanessa swoim piskliwym głosem i popycha lekko na poduszki gdy chcę wstać. Zawsze tak samo irytująca. - Jesteś jeszcze słaby.

- Nie - Podrywam się do pionu, choć zaczyna mi się kręcić w głowie. - Muszę się z nią zobaczyć. Chcę widzieć Carmen.

- Mayson... - zaczyna kobieta tonem nie zwiastującym niczego dobrego. - Carmen została na arenie... Teraz wszystko zależy od niej.

- Nie! - protestuję, jak gdyby moje prośby mogły jej pomóc. Odpycham Kapitolinkę i zaczynam wzrokiem szukać wyjścia. - To nie może być prawda. Nie... - czuję, jak do moich żył wpływa zimny płyn z jednej z rurek do których jestem przypięty. Upadam na podłogę, jakby przygnieciony milionem kamieni i tracę przytomność. - Nie...

***

- Nie! Jest jeszcze zbyt słaby. Wiesz jak zareagował gdy powiedziałam mu, że... 
- Van, przeżyje to. Przetrwał na arenie, to uda mu się i teraz.
- Ale... 
- Żadnego ale. Poza tym prezydent i tak jest wściekły. Wczoraj odbyły się już trzy egzekucje.
- Kto? 
- Teddy McCaster, Margareth Bullstrode, Romulus Dope...
- Matko... biedny Teddy... tak się cieszył z awansu...

Z letargu wyrywają mnie czyjeś głosy. Powoli otwieram jedno oko, potem drugie, w nadziei, że uda mi się jeszcze coś podsłuchać, ale rozmówcy zauważają moje przebudzenie i milkną. Ktoś podchodzi do łóżka na którym leżę.

- Mayson... nareszcie... - ciszę przecina głos Austina, mojego stylisty.

Spoglądam na niego. Zmienił się od rozpoczęcia Igrzysk. Schudł, jego szczękę pokrywa kilkudniowy zarost, trzęsą mu się ręce, a jego prawa powieka nerwowo drży... a może to ze zmęczenia?

- O czym chcecie mi powiedzieć?

Cisza. Vanessa, Austin i Janet spoglądają po sobie, nerwowo przełykając ślinę. W końcu moja mentorka zabiera głos. Mówiąc, obejmuje się rękoma i chodzi po pokoju. 

- Jak zapewne wiesz, organizatorzy uratowali cię przez przypadek - zaczyna. - Myśleli, że nie żyjesz. Pomylili się. Główny Organizator nalegał, by "przypadkiem" podać ci zbyt dużą dawkę morfaliny, ale prezydent się nie zgodził. To wywołałoby oburzenie, zbyt dużo osób było w to zamieszanych. Do ostatniej chwili negocjowałam na jakich warunkach ma to przebiegać.

Przerywa na chwilę i głośno wciąga powietrze. Wykorzystuję ten moment, by zadać jej najważniejsze pytanie.

- Co się stało z Carmen?

Znowu odpowiada mi cisza. Ponawiam pytanie, a Austin wzdycha i podejmuje temat.

- Kiedy zawaliła się jaskinia, przeżyła. Teraz wszystko zależy od jej umiejętności. Jeśli przetrwa - zwycięży.

Zamykam oczy. Nagle cała ta sytuacja mnie przytłacza. To nie tak miało być. Cholera, nie tak miało być! Wydaję z siebie nieokreślony zwierzęcy ryk i z całej siły wyrywam sobie kroplówkę z żyły. Aparatura zaczyna wściekle wyć, a do pomieszczenia wpada personel medyczny. Próbuję wstać i uciec jak najdalej od tego wszystkiego, ale orientuję się, że jestem przypięty pasem do łóżka. Zaczynam się wyrywać, drapię i kopię na oślep. Czuję silną dłoń łapiącą mnie za nadgarstek i zimny płyn wstrzykiwany do mojej żyły. Szamoczę się jeszcze przez chwilę, ale zapadam się coraz głębiej w ciemność...

Oczami Rona:

To był szok. Przecież tak dobrze im szło. A teraz, nagle... Nie mogę w to uwierzyć. Powinienem się tego spodziewać, w końcu to Głodowe Igrzyska. Każdy łowca może w mgnieniu oka stać się ofiarą. 

Od pewnego czasu nie mogłem patrzeć w ekran. Realizatorzy pokazywali ich wyjątkowo często. Z jednej strony kiedy Mayson i Carmen pogodzili odczułem ulgę, ale z drugiej gdy widziałem ich razem jeszcze bardziej docierało do mnie, że w końcu jedno z nich zginie. Kiedy to się stało, byłem w ogrodzie. Słyszałem zduszone okrzyki mojej rodziny dochodzące z pokoju dziennego. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież on miał wygrać...

Po tym wszystkim odwiedziłem jego matkę. Była cicha, przygaszona. Wydawała się jeszcze bardziej wątła, bardziej krucha niż zwykle. Nie rozmawialiśmy wiele, wystarczyła tylko obecność osoby tak samo pogrążonej w bólu. 

Czasami myślałem, że kiedy dowiem się o jego śmierci będę wściekły, zrozpaczony, smutny. Tymczasem czuję jedynie ulgę, że to wszystko już się skończyło. Że już nie cierpi. Że nie cierpiał tak bardzo jak inni w tamtym okropnym miejscu.

Odwiedziłem jego matkę jeszcze później. Spała, a na jej twarzy widniał wyraz spokoju, ulgi. Wydawała się młodsza, zdrowsza. Rano dowiedziałem się, że zmarła w nocy, we śnie. Odeszła do swojego syna. Mam nadzieję, że będą szczęśliwi razem - ona, Mayson i Ethan. Nareszcie bezpieczni, nareszcie razem.
________________
Chyba pierwszy raz tak szybko wstawiam nowy rozdział, weny nie można marnować. Ha, wszyscy myślą, że Mayson nie żyje. Trochę szkoda mi jego mamy, wiele przeszła.
Proszę was o szczere komentarze - konstruktywna krytyka zawsze się przyda, a miłe słowa genialnie motywują do dalszej pracy (nie wymieniam się obs/obs i kom/kom, więc nawet nie proponujcie).
Miłego czytania :)

4 komentarze:

  1. Dobrze jest śledzić twojego bloga, bo ostatnio często dodajesz notki, co mnie oczywiście cieszy :) Rozdział, jak zawsze u ciebie, dopracowany i szokujący. Błędów nie znalazłam więc jest ok ;)
    Pozdrawia stała czytelniczka - Ewelina :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mayson taki oddany :))) ho ho ho ;) Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! Pisz szybko :*

    OdpowiedzUsuń
  3. znowu mnie zaskoczyłaś, słońce! Byłem w 100% pewien, że zabijesz dziewczynę... ale nie... Odzywa się w tobie twoja druga natura i chyba wiem, do czego to prowadzi... tani happy end? Dobrze myślę? ~K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu mi to robisz =D chcę kolejny rozdział.
    Czytam twojego bloga już od jakiegoś czasu i piszesz coraz lepiej tylko staraj się dłuższe :) Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)