...

...

14 maja 2014

Rozdział 18

Podczas mojego życia w Dwójce, podczas przygotowań w Kapitolu, a nawet tu, na arenie, miałem wiele koszmarnych snów. Byłem w nich w tym piekle, które zgotowali mi inni ludzie, przepełnieni nienawiścią, a przecież tak do mnie podobni. Samotni w tłumie innych, zamknięci w swoich ciasnych umysłach, wypełnieni egoizmem, brakiem empatii. Radujący się z cudzego nieszczęścia, tańczący w czasie żałoby.

Teraz znów tu jestem. Znów w piekle, lecz tym razem głębiej. Sam. Niemal nagi, bo obdarty z godności, wyzuty z człowieczeństwa.

Czas jest pojęciem względnym. Nieraz niemalże staje w miejscu, doprowadzając nas do szału, innym razem pędzi niemiłosiernie, odliczając minuty naszego krótkiego życia. Od kilku godzin przeczesuję las w poszukiwaniu Toby'ego, Carmen, kogokolwiek, kto miałby czyste intencje. Słyszałem już huk armatni, dwa lub trzy razy. Nocne zmiechy już grasują...

Jestem uzbrojony tylko w  dmuchawkę ze strzałkami, którą niedawno otrzymałem od sponsorów. Przed sobą mam ciemny las, pełen niebezpieczeństw. Próbuję wrócić do obozu, gdzie być może czeka na mnie Toby lub choć trochę zapasów i dogasające ognisko. Obóz jest tysiąc razy lepszym rozwiązaniem niż nocna wędrówka po arenie pełnej wrogów. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Minuty i godziny pędzą nieubłaganie, głowa boli mnie ze zmęczenia i od głośnego cykania tropikalnych owadów. Moja prawa ręka pulsuje bólem, a mój żołądek domaga się jedzenia, wysuszone usta pragną wody. Może to miejsce jest rajem, ale nie dla nas. Nie przyjechaliśmy tutaj na wczasy, tylko na rzeź. I nie możemy o tym zapominać.

Kiedy na niebie wyświetlają się zdjęcia zmarłych trybutów, nie podnoszę wzroku, uparcie wpatrując się w ciemność. Nie chcę wiedzieć. Stoję zapatrzony w ziemię do czasu, aż kończy się hymn Panem. Tak jest lepiej. Całe moje ciało otula cisza, ale moje serce nadal jest niespokojne. Czuję, że zaraz wyjdę z siebie, jeśli nie dotrę szybko do obozu. Z jednej strony pragnę ciepła ogniska, bliskości drugiego człowieka, ale z drugiej strony boję się, co tam zastanę. Co jeśli znajdę tam martwego Toby'ego, co jeśli natknę się na mutanty? Przygotowuję się na wszystko, ale najgorszym byłoby znalezienie niczego.

***

Wyczerpany wielogodzinną wędrówką, niepokojony przez sfory zmiechów, w końcu między drzewami zauważam blask ogniska. Rozpoznaję tę polankę, to tu ja i Toby założyliśmy obóz. Przez chwilę się cieszę, ale szybko ogarnia mnie niepokój i strach. Toby nie jest takim głupcem, żeby palić ognisko w nocy. Coś musiało się stać. Postanawiam najpierw zajrzeć tam zza drzew, nadal otulony ciemnością.

Gdy tylko spoglądam na polanę, zauważam, że coś jest nie tak. Toby stoi do mnie tyłem, z nożem gotowym do ataku. Rozgląda się niepewnie po linii drzew, tak jakby wiedział, że coś się tam czai. Wiem, że to nie jest najlepsze wyjście, ale powoli wychodzę zza drzewa i skradam się w jego kierunku. Chłopak jest czujny. Od razu wyczuwa moje kroki, błyskawicznie się odwraca i rzuca we mnie nożem. Dosłownie w ostatniej chwili uchylam się i unikam śmierci, ale nóż i tak rani mnie w lewą nogę. Cholera.

- To ja! - wściekam się. - Nic ci nie zrobię, do jasnej cholery!

Toby lekko się uśmiecha z wyraźną ulgą.

- Przepraszam. Byłem pewien, że... - w połowie zdania chłopak milknie. Blednie, zatacza się i upada na ziemię. Tylko nie to.

- Wstawaj chłopie - mimo zakrwawionej nogi podbiegam do niego i zdrową dłonią próbuję go podnieść. - Nic ci nie... o cholera, Toby.

Przewracam chłopaka na plecy i wyciągam z nich strzałę. Toby nie żyje. Nie żyje mój jedyny sojusznik na arenie. Klękam przy nim, zamykam mu oczy i w przypływie emocji przytulam mocno jego martwe ciało. Z jego kieszeni wypada jego talizman, mała wiklinowa myszka. Postanawiam ją zachować, by nic się jej nie stało.

W takich momentach ma się nadzieję, że istnieje jakiś inny wymiar, do którego dusza trafia po śmierci... Płaczę. Płaczę za Tobym, za dawnym życiem, za wszystkimi trybutami. Za bezpieczeństwem. W przypływie furii rzucam strzałą w kierunku z jakiego, jak sądzę, przyleciała i coś sobie uświadamiam. Wróg. Tam gdzieś musi czaić się wróg, gotowy w każdej chwili zabić również mnie.

Wyciągam przed siebie trójząb leżący przy ognisku, gotowy w każdej chwili wbić go w serce wroga. Mimo zranionej nogi podchodzę powoli do linii drzew. Nic się tam nie porusza. Nagle, już po raz drugi w życiu czuję na szyi zimną stal miecza wrogiego trybuta. Tym razem jednak błyskawicznie się wyswobadzam i spoglądam w ciemnobrązowe oczy mojej byłej sojuszniczki. 
______________
Ba dum tss! Przepraszam za Toby'ego, ale to i tak by się stało. Co więcej, chyba już wiecie kto go zabił. Ale teraz może być już tylko lepiej. 

Komentujcie, polecajcie, obserwujcie. Liczę na was!

EDIT: Poprawione rozdziały od 1 do 20. Zabieram się już za kolejne i nową notkę. Przepraszam za tak długie przerwy, ale mam masę nauki. 

5 komentarzy:

  1. Dobiłaś mnie tym rozdziałem, słońce ;-; Ale przynajmniej twój talent mnie powalił! Czekam na książkę ;) ~K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz kochana, że nie zaglądałam, ale mam totalne urwanie głowy i innej części ciała. Tak czy siak rozdział świetny i z cholerną niecierpliwością czekam na kolejny. Więcej chcemy, więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. ostatnio ciągle dowiaduję się, że moi ulubieni bohaterowie, czy to z książek, czy seriali umierają. Dlaczego? U cb to igrzyska śmierci wiem, że ktoś musi umrzeć. Ktoś wszyscy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, wiem, jestem zla, bo zabilam Toby'ego...
    INFO DLA NIECIERPLIWYCH: Juz niedlugo nowy rozdzial :) tylko brak weny...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybacz, że przeczytałam rozdzial dopiero teraz, ale problemy z netem mnie psychicznie wykończyły ;) Notka fajna, trochę za krótka. Czekam zniecierpliwiona na następną! :)
    Pozdrawiam, Ewelina :*

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)