...

...

26 grudnia 2015

Rozdział 31

Mgła jest tak gęsta, że wydaje się nam, że można ją kroić nożem i podawać jako poobiedni deser. Każdy krok sprawia ból, broczące po kolana w wodzie nogi odmawiają posłuszeństwa. Podziemne kanały znajdujące się pod stolicą Panem są o wiele gorsze od szybów wentylacyjnych, w których wędrowaliśmy poprzednio, pełne szczurów i brudu tunele w niczym nie przypominają metalowych i czystych, choć trochę zakurzonych, szybów. Wiem, że opóźniam pochód, ale ból w każdej cząsteczce ciała jest nie do zniesienia. Z moich ran sączy się powoli nieprzyjemna wydzielina zmieszana z krwią. Każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że nie mamy dużo czasu. Coraz bardziej słabnę, ale staram się tego po sobie nie okazywać, Wszyscy jednak bacznie mnie obserwują.

- Możemy zrobić postój, jeśli chcesz - proponuje Austin. Zaprzeczam kiwnięciem głowy, wciąż prąc naprzód. Całym ciałem pragnę chwili wytchnienia, odpoczynku, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Każdy moment zwłoki przybliża do nas pościg. Aż dziwne, że do tej pory nas nie znaleźli. Ufam, że ta eskapada jest dobrze przygotowana, ale wiem, że wszystkiego się nie przewidzi. Być może w kanałach jesteśmy bezpieczni, ale co spotkamy u ich kresu?

Przez pewien czas wędrujemy w ciszy, a ja siłą powstrzymuję się, by nie wyć z bólu. Nagle z małej radiostacji, przyczepionej do plecaka mojego dawnego stylisty, zaczynają wydobywać się dziwne szumy. Przystajemy, a mężczyzna naciska kilka przycisków w małym urządzeniu, po czym odzywa się zachrypniętym głosem.

- Malarz do bazy. Malarz do bazy! Odbiór! Pieprzona krótkofalówka. Wiedziałem, że tak będzie - denerwuje się stylista.

- Coś się stało? - odzywam się, po raz pierwszy od kilku godzin. Mój głos brzmi nienaturalnie, jest zachrypnięty i zwielokrotniony echem niekończących się kanałów. Tutaj nawet najcichszy szept wydaje się głośnym krzykiem.

Orus ciężko oddycha i opiera się o zakrzywioną ścianę rynsztoku. Widać po nim, że nie jest przyzwyczajony do tak dużego wysiłku fizycznego. Renette natomiast radzi sobie świetnie, jakby całe życie wędrowała kanałami uciekając przed Strażnikami Pokoju. Kto wie, może tak było?

- Nie mamy łączności - odpowiada zwięźle Austin, wycierając dłonie o spodnie. Na zewnątrz wydaje się spokojny, ale mam wrażenie, że w środku rozsadzają go nerwy.

- Co to oznacza?

- Że zostaliśmy sami. Jesteśmy zdani tylko na siebie - wyjaśnia, drżąc lekko. Zapada cisza, przerywana tylko naszymi szybkimi oddechami. Spoglądam na moich towarzyszy. Murzynka krzepiąco klepie przerażonego Orusa po plecach, a stylista uciska palcami nasadę nosa, mrużąc oczy.

- Musimy to przetrwać - odzywam się szeptem, nie zastanawiając się długo. Wszyscy, jak na komendę, spoglądają na mnie. Ich wzrok jest trudny do rozszyfrowania. - Wygramy tę bitwę. Już wygraliśmy. Udało nam się uciec, a to już coś. Musimy tylko zaufać w nasze możliwości, a wszystko nam się uda.

Przez chwilę słychać tylko szum płynącej wody, sięgającej nam w tym miejscy do połowy łydek. Każdy z nas trawi moje słowa, nawet ja nie jestem ich do końca pewien.

- Czyli, tłumacząc na język normalnych ludzi: jak ruszymy tyłki, to przeżyjemy - prycha Austin, uśmiechając się przy tym lekko. Miny pary awoksów również się zmieniają. Zmarszczka na czole kobiety wygładza się, a Orus powoli przestaje drżeć ze strachu, za to na jego usta wpływa pełen nadziei uśmiech.

- Jak widzę, zaszkodziło ci zbyt częste przebywanie z Janet - żartuję. - Zaraziłeś się od niej sarkazmem.

- Naprawdę? A ja myślałem, że to jej wada wrodzona i że to nie jest zaraźliwe. - Były stylista udaje zdziwionego i urażonego zarazem, co wygląda naprawdę komicznie. Nie mogę wytrzymać, więc wybucham cichym, tłumionym, ale szczerym śmiechem. Orus idzie w moje ślady, a Renette bierze się pod boki i spogląda na nas jak pobłażliwa matka na psocące dzieci. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałem. Z pewnością było to bardzo, bardzo dawno temu.

Pomimo utraty łączności, jesteśmy przez te kilka chwil naprawdę szczęśliwi. Chociaż ból fizyczny doprowadza mnie do szału, to w tym momencie o to nie dbam. Teraz jestem pewien, że para awoksów wkrótce stanie mi się bliska, tak samo jak moimi przyjaciółmi stali się Janet, Austin czy Linia. Jednak to, co dobre, musi szybko się skończyć, a los nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił tego w straszny i spektakularny sposób. Uśmiech zamiera nam na ustach w chwili, gdy kanał przecina dźwięk wystrzału. Spoglądam na upadającego Orusa, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał, rozpętuje się piekło.

Oczami Carmen:

Wstaje kolejny, koszmarny dzień. Wszystkim wydaje się, że jest już lepiej. Nie chcę ich obarczać moimi przemyśleniami, więc udaję, że jest dobrze. Może to dziwnie zabrzmi, ale to trochę pomaga, ta gra. Przynajmniej nie boją się o mój stan psychiczny, więc nie trzymają mnie pod kloszem. Mówią mi o wszystkim, a jednak wciąż zdaje mi się, że coś nie zostało powiedziane. Że coś pominięto, by mniej bolało. Tylko, czy później nie zaboli bardziej?

I tylko wiadomość znaleziona na kredensie wczoraj wieczorem przypomina mi, że wojna dopiero się zaczyna. "Pająk wkrótce dopadnie swoją ofiarę." Dlatego coraz bardziej się boję i coraz usilniej staram się dobrze udawać, by uratować wszystkich potencjalnych pokrzywdzonych. Niedługo dowiemy się, kto jest pająkiem, a kto stał się ofiarą. Mam tylko nadzieję, że nie zostanę wtedy całkiem sama.

Rosalyn wpada jak burza do mojego pokoju w chwili, gdy analizuję w myślach słowa zapisane w liściku. Kto mógł być jego autorem? W mojej głowie kłębi się tyle pytań, na które nie mam odpowiedzi.

- Dzieje się coś złego. Zajedź na dół jak najszybciej. - I już jej nie ma. Powoli wstaję i schodzę po schodach do salonu. Siedzi w nim kilka osób - moja przyjaciółka i mężczyźni, których nie poznaję. Janet chodzi w tę i z powrotem, z jednego końca pokoju do drugiego. Wszyscy mają nietęgie miny i unikają mojego wzroku.

- Co jest? - pytam lakonicznie. Mentorka zatrzymuje się i każe mówić jednemu z gości. Mężczyzna, który wydaje mi się dziwnie znajomy, jest czarnoskóry, ma krótkie włosy i pełne dobroci, czekoladowe oczy. Gdy się odzywa, zamieram.

- Straciliśmy z nimi łączność. Coś się stało. Boimy się, że to może być koniec.

____________
Stało się coś strasznego! Pani Wena przyszła do mnie wieczorem, gdy gotowałam budyń czekoladowy (mniam) i powiedziała, że kupiła bilety do Honolulu i wyjeżdża na kilka miesięcy... Zapewne spotkamy się dopiero we wakacje, nie wiem, czy do tej pory uda mi się coś dobrego napisać... Ale będę tu! Jak na razie mała reaktywacja, potem się zobaczy. Mam już zarys nowej miniaturki, tym razem trochę bardziej tragicznej. Nie wystraszcie się kilkumiesięcznych przerw w dostawach rozdziałów ☺ Proszę o komentarze, udostępnienia i opinie! Nadal tak źle stawiam przecinki? 
Miłego czytania, Enjoy!

3 komentarze:

  1. Nareszcie!!! Nareszcie! Ale się cieszę :D Zaciesz na mojej mordce jest teraz chyba wielkości banana ;) Dziękuję ci za to, kocham cie po prostu :D
    Mam nadzieję, że nie zrobisz nic Maysonowi? Czekam na kolejne niecierpliwie :D Pozdrawiam, Ewelina

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie dodałaś. Mam nadzieję, że to też moja zasługa :3 Ciekawie, trochę lecisz z akcją, ale zobaczymy, jak to pociągniesz dalej. Czekam na następny rozdział ~K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa końcówka, trzyma w napięciu. Zauważyłem kilka błędów, ale nie będę drobiazgowy.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)