...

...

22 lutego 2014

Rozdział 15

Wracam przez ciemną dżunglę do jaskini. Jedyną rzeczą, która daje mi siłę do ciągłego prucia naprzód, jest myśl o Johnson. Mam dla niej lekarstwo, to jest najważniejsze. Zaraz je dostarczę i wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze.
Póki od­dycham, mam nadzieję. 
~ Autor nieznany
Wszystkie nocne stworzenia już grasują. W oddali słychać wycie, pohukiwanie, warczenie i krzyki. Nocną ciszę raz po raz przerywają też głuche dudnienia, podobne do uderzeń w bębny, napawające niepokojem. Pachnę krwią i potem chyba na kilka kilometrów, co z pewnością nie ujdzie uwadze nocnych łowców. Moje rany obficie krwawią. Ciepła, lepka posoka wyznacza ścieżkę którą idę. Jestem słaby, powaliłaby mnie nawet dwunastolatka, o innych trybutach nie wspominając.

Kilka razy przystaję, nie dlatego, że jestem kompletnie wykończony, ale dlatego, że mój wewnętrzny instynkt mówi mi, że coś jest nie tak. Nasłuchuję. Może po prostu jestem przewrażliwiony... Przewrażliwiony? Do cholery, przecież walczę na śmierć i życie ze wszystkim, co jest na tej przeklętej arenie. Jak mam nie być przewrażliwiony?



*


Po raz kolejny przystaję, tym razem aby chwilę odpocząć. Przed oczami mam ciemne plamy, choć księżyc w pełni doskonale oświetla moją trasę. Droga do jaskini dłuży się niemiłosiernie, być może zabłądziłem. Czas ucieka, a ja muszę jak najszybciej dotrzeć do mojej partnerki. Na razie nie było słychać armatniego wystrzału, oznaczającego śmierć kolejnego trybuta, ale przecież długo byłem nieprzytomny. Dopiero teraz to do mnie dociera. Ona już może być martwa. 

Lewą dłoń kurczowo zaciskam na rękojeści noża, gotowy w każdej chwili odeprzeć atak, ale nic się nie dzieje. Delikatny wiatr szeleści liśćmi drzew nad moją głową, srebrny księżyc na nieboskłonie oświetla arenę, od czasu do czasu rozlega się pohukiwanie sów. Już mam ruszyć dalej, gdy coś porusza się w zaroślach niedaleko mnie.

Odruchowo rzucam w tamtą stronę nożem, ale znika on w gęstwinie. Przeklinam swoją głupotę i przez chwilę stoję niezdecydowany. Nóż jest mi potrzebny, ale nie mogę od tak, po prostu wejść w krzaki w których Bóg wie co się kryje. 

W końcu podejmuję decyzję. Powoli skradam się i zgięty wpół szukam mojej broni. W końcu ją odnajduję i już, już mam się odwrócić i wyruszyć w dalszą drogę do jaskini, ale coś przykuwa moją uwagę. Gniazdo, a w nim jaja... Ogromne, granatowe jaja. Myślę, że to gadzie jaja, oczywiście biorąc pod uwagę moją znikomą wiedzę w tym zakresie. Rozglądam się naokoło, jakby instynktownie szukając opiekuna gniazda. Gdy tylko podnoszę głowę, staję oko w oko z najpotworniejszym zmiechem, jakiego kiedykolwiek miałem okazję widzieć. Nie wiem, jak udało im się dokonać czegoś tak trudnego, ale muszę oddać organizatorom honory. Ciemne łuski, przeplatane białymi i czerwonymi kostnymi wyrostkami, żółte przenikliwe oczy, kilkudziesięciocentymetrowe pazury, długie i ostre kły. Cofam się przerażony. Kapitol wskrzesił dinozaura.

Zaczynam uciekać, a monstrum wydaje z siebie mrożący krew w żyłach ryk i rusza za mną. Przez chwilę kieruję się ku jaskini, ale przypominam sobie, że jest tam nieprzytomna Carmen. Nie mogę tam ściągnąć kolejnego niebezpieczeństwa. Muszę raczej odciągnąć je w przeciwną stronę.

Teraz, zaledwie metry od niechybnej śmierci, myślę tylko o tym, jak uratować ją, nie siebie. Nie uda mi się dostarczyć jej leków, to pewne. Może wybudzi się na tyle, żeby napić się wody i coś zjeść. Mam nadzieję, że sponsorzy się nią zaopiekują, jeśli można to tak nazwać. Chcę ją utrzymać przy życiu jak najdłużej, nawet wtedy, gdy już będę martwy. 

Słyszę chrapliwy oddech potwora, który depcze mi po piętach. Sam się dziwię, że jeszcze mnie nie dopadł. Jego ogromne pazury mogłyby przebić mnie na wylot w kilka sekund. Zeskakuję w skalną szczelinę w chwili, gdy paszcza gada zaciska się na powietrzu w miejscu, w którym jeszcze przed momentem byłem. Wpadam do płytkiego jeziora, ale brnę dalej, chociaż moje nogi zanurzają się coraz głębiej w mulistym dnie. Moje mięśnie drżą z wysiłku, ale nie poddaję się. Muszę dotrzeć na drugi brzeg. Muszę przetrwać. Dla niej.

Za moimi plecami słychać ryk. Spoglądam za siebie. To co widzę, jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem.

Dwa zmieszańce zderzają się ze sobą, jeden naciera na drugiego, rozpoczyna się makabryczna walka. Niejednego taki widok przyprawiłby o zawał, ja jednak muszę siedzieć cicho i uważać, by nie zostać zgniecionym przez jednego z potworów.

Ten który atakuje jest o wiele większy od zmiecha, który mnie gonił. Ma zielone łuski i opalizujący w księżycowym świetle ogon zakończony kolcem. Przez chwilę stoję skamieniały ze strachu i podziwu, ale szybko powraca do mnie zdrowy rozsądek. Cichaczem (jeśli można tak określić gramolenie się w błocie i brodzenie po pas w mulistym jeziorze) wychodzę na brzeg i uciekam w gęstwinę roślin.

Kieruję się do jaskini. Adrenalina dodaje siły moim zdrętwiałym kończynom. Momentami tracę orientację, próbując przedrzeć się przez gęstwinę. Zaczyna wiać chłodny wiatr z południa. A może to zachód?

***

Wpadam do groty i skradam się powoli do miejsca, w którym zostawiłem moją partnerkę. Ostatkiem sił klękam przy niej i drżącą ręką dotykam jej czoła. Jest gorące. Przykładam do niego lekko wilgotną szmatkę i rozsmarowuję lekarstwo po ranie na jej nodze. Ogarnia mnie zapach lawendy i miodu, wymieszany z zapachem farmaceutyków. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić. Chyba tylko czekać. 

Odgarniam z jej czoła zlepione kosmyki włosów. Jest na skraju, ale jeszcze walczy. Kiedy mojej myśli przestaje zapełniać tylko strach, do mojej świadomości powraca ból i to jeszcze ze zdwojoną siłą. Z mojej prawej dłoni został już tylko krwawy ochłap mięsa. Przemywam urazy wodą, która wypłukuje brud i skrzepniętą krew, ale nie odkaża rany. Oddałbym wszystko za kilka kropel alkoholu...

I oto, jak na zawołanie, z nieba spada prosto w moje ręce spadochron z przesyłką od sponsorów. Całe szczęście, że ich mamy. Czuję się, jakby ktoś czytał w moich myślach. Lorenz jest niesamowita.

Czasza spadochronu opada, a na ziemię wysypują się dwie mniejsze paczuszki. Jedna jest opatrzona karteczką z napisem Na rany, a na drugiej widnieją litery układające się w zdanie Nie daj się podejść!. Otwieram pierwszą z nich, a moim oczom ukazuje się buteleczka z zielonkawym płynem, najwidoczniej lekarstwem. Odkręcam ją i obficie przemywam prawą dłoń. Od razu ból i krwawienie ustają. Nie wiem co to jest, ale działa cholernie dobrze.

Druga, mniejsza, zawiera dmuchawkę i strzałki. Zastanawiam się, o co chodzi, dopóki nie zauważam małej karteczki przyczepionej do jednej z nich. Zatrute ~J.. Przesuwam palcem po idealnie wyprofilowanej i wyważonej strzale. Tak... to musi być najlepszy środek na ogromne zmiechy. 

***

Piekę nad ogniskiem nieznanego mi gryzonia, którego udało mi się dzisiaj upolować. Ma mięso podobne do wiewiórki, więc chyba jest jadalny. Niedaleko naszej jamy jest zagajnik, w którym roi się od małych zwierząt, czekających tylko, aż je upolujesz. Prawdę mówiąc, mamy dużo zapasów, ale nie mogłem tak bezczynnie siedzieć, szczególnie, że moja partnerka jest nadal nieprzytomna. Cały czas myślę tylko o tym co będzie, jeśli ona umrze. Albo jeśli przeżyjemy oboje i końcówka rozegra się pomiędzy nami.

Zanim poszedłem na polowanie, zamaskowałem wejście do naszej groty. Zajęło mi to kilka godzin, a efekt i tak jest mizerny. Zwierzę być może przeszłoby obok tego obojętnie, ale trybut od razu zorientowałby się, że coś tu nie gra. No ale co mógłbym jeszcze zrobić? I tak od pewnego czasu jest tutaj względnie spokojnie, co niesamowicie mnie niepokoi. 

Dziewczyna obok mnie nagle się porusza, gdy, niczego nieświadomy, dzielę spokojnie pieczeń na porcje. Podchodzę do niej po cichu i dotykam jej czoła. Nadal rozpalone. Jej oczy powoli się otwierają i spoglądają na mnie nieprzytomnie.

- Gdzie jestem? - pyta Carmen ochrypłym, słabym głosem i spogląda na mnie wystraszona.

- W jaskini - mówię po chwili wahania. Dlaczego zdaje mi się, że coś jest nie tak? Przecież się obudziła, a to jest najważniejsze. Jednak coś w jej spojrzeniu nie daje mi spokoju. 

- W jakiej jaskini? Co się dzieje? Kim ty w ogóle jesteś? - wyrzuca jednym tchem, powoli odsuwając się w najdalszy kąt groty.

- Jestem Mayson. Jesteśmy parą, sojusznikami, trybutami na arenie. Naprawdę mnie nie pamiętasz? - mówię ze smutkiem i jednocześnie strachem w głosie. Wczoraj w mojej głowie tworzyły się najróżniejsze czarne scenariusze, ale nie taki.

- Kłamiesz. To nie może być prawda...

Dlaczego nic sobie nie przypomina? Cholera, co jej zrobiły te pieprzone pająki? Co ja zrobiłem źle?

Podchodzę do niej powoli, tak, by się nie wystraszyła. Jej oczy śledzą każdy mój ruch, a palce nerwowo zaciskają się na rękawach bluzy. Podnoszę dłonie w górę, by zobaczyła, że nie chcę jej skrzywdzić. Usta zacisnęła w wąską kreskę.

Kiedy dzieli nas już tylko odległość kilkudziesięciu centymetrów, popełniam błąd. Próbuje ją objąć, jednak ona jest szybsza. Ucieka. Wybiega z jaskini i znika w ciemności. Momentalnie za nią wybiegam, a przed oczami cały czas mam widok jej zalanej łzami twarzy. Twarzy, która mnie nie poznaje.
______________
Co do fabuły - wybaczcie mi ten grzech, ale musiałam to zrobić. Lubię pisać o smutku i bólu, sama nie wiem czemu. Takie moje pisarskie skrzywienie. Mój chory umysł produkuje coraz to dziwniejsze notki, bądźcie gotowi na więcej. Do tego moja fascynacja Sevmione się zwiększa, więc niedługo (pewnie za 100 lat) pojawi się kolejny blog mojego autorstwa... trzymajcie kciuki :)

Zapraszam do komentowania, a Anonimów proszę, żeby się podpisywali. Przepraszam za błędy, nieścisłości, więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie szczerze żałuję. Obiecuję poprawę! 
Miłego czytania!

EDIT: Kochani, połączyłam rozdziały 15 i 16, więc dlatego jest pewne zamieszanie z numeracją notek. Zaraz to naprawię, dziękuję za spostrzegawczość. Poprawiam dalej!

3 komentarze:

  1. szkoda, że tak krótko.
    Co on zobaczył? Jak mogłaś skończyć w takim momencie??
    Bardzo ciekawy rozdział mimo, że krótki

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko zeby przezył!!! Szkoda, ze taki krótki... ~Eliza Mikołajska

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem kolejną anonimką!!! Ale super :D Naprawde świetnie piszesz, na obu blogach ;) Będę zła i się nie podpiszę :)))

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)