Wrzask. Przepełniony bólem, przerażeniem, bezsilnością. Wrzask kobiety. Carmen.
Zrywam się z kamiennej posadzki, brutalnie wyrwany ze snu, i rozglądam się za wrogim trybutem. Zamiast tego spoglądam w jedną z czterech par oczu ogromnego, zmutowanego pająka.
Przez długą chwilę stoję zszokowany. Na ziemię sprowadza mnie dopiero jęk mojej partnerki. Jeden ze zmieszańców ją zaatakował, a ona nie miała się jak bronić. Jej noga spuchła do niewyobrażalnych rozmiarów, a ona sama straciła przytomność.
Bez wahania wbijam grot włóczni w ciało najbliższego zmiecha, ale przez wejście nadciągają kolejne potwory. Odciągam nieprzytomną dziewczynę w głąb groty i zaczynam walczyć, choć nasz los jest właściwie przesądzony. Jest ich zbyt dużo, są zbyt silne, a ja mam do dyspozycji tylko lewą rękę.
Jednak jeśli mam umrzeć, to zrobię to w walce. Nie poddam się jakimś byle pajęczakom. Raz za razem zabijam je trójzębem, włócznie już dawno się połamały.
Tyle razy myśląc o śmierci wyobrażałem sobie ciemną postać, obleczoną w brudne łachmany, z kosą w kościstej dłoni. Po śmierci mojego brata przybrała Ona postać Strażnika Pokoju. Po tegorocznych dożynkach miała twarz każdego z trybutów. Teraz ma cztery pary oczu, osiem nóg i okropnie cuchnący odwłok.
Tyle razy myśląc o śmierci wyobrażałem sobie ciemną postać, obleczoną w brudne łachmany, z kosą w kościstej dłoni. Po śmierci mojego brata przybrała Ona postać Strażnika Pokoju. Po tegorocznych dożynkach miała twarz każdego z trybutów. Teraz ma cztery pary oczu, osiem nóg i okropnie cuchnący odwłok.
Kiedy myślę, że już nie dam rady, a moją zranioną rękę przeszywa tępy ból, pająki po prostu odwracają się i odchodzą. Gdybym nie był kompletnie zdębiały ich postawą, wybuchnąłbym głośnym śmiechem. Widywałem już takie sytuacje na innych Igrzyskach, w telewizji. Organizatorzy uznali, że wystarczy na dzisiaj, ewentualnie gdzieś w innej części areny rozgrywa się ciekawszy pojedynek. Jak widać, każde okropieństwo ma swój kres.
I w tym momencie rozlega się gong obwieszczający śmierć trybuta.
- Carmen! - krzyczę i podbiegam do niej. Chwytam ją za rozpalona w gorączce dłoń i wsłuchuję się w przyspieszone bicie jej serca i nierówny oddech. Na szczęście to nie ona. Może któryś z trybutów natknął się na uciekające z naszej jaskini zmieszańce. W tym miejscu możliwości śmierci jest mnóstwo.
***
Czas ucieka. Słońce chyli się ku zachodowi. Stan Carmen pogarsza się z minuty na minutę. Głaszczę ją delikatnie po głowie i rozpaczliwie próbuję zbić gorączkę, co jest bardzo trudne na upalnej, tropikalnej arenie. Sam nie wiem, czy lepiej owinąć ją we wszystko, co możliwe i zbyć temperaturę gorącem, czy schłodzić jej organizm. Przykładam jej do czoła zwilżony skrawek materiału z mojej i tak pociętej już bokserki i próbuję sobie przypomnieć wszystko, co mama robiła, gdy miałem gorączkę. Nie mogę doprowadzić do odwodnienia jej organizmu. A do tego potrzebna jest woda. Dużo wody. Na pewno nie wystarczy to marne pół litra, które nam zostało. Muszę znaleźć jakieś słodkie źródełko i zapolować, ale nie chcę zostawiać dziewczyny samej, zdanej na łaskę organizatorów. Nie tu, nie na arenie pełnej niebezpieczeństw.
Dokładnie oglądam obrażenia mojej sojuszniczki. Najpoważniej wygląda to na jej nodze, która spuchła i stała się nabrzmiała, granatowa i błyszcząca, jakby skóra rozciągnęła się do granic możliwości. Z rany wystaje potężny, bordowy kolec. Waham się przez chwilę, ale w końcu zdobywam się na odwagę i wyciągam go z zaognionego miejsca. Jest bardzo długi, na oko ma trzydzieści centymetrów. Gdybym nie wiedział, co za cholerstwo go wyhodowało, pomyślałbym, że to niemożliwe.
Spoglądam na ranę w nodze trybutki. Kucam, zakrywam oczy dłońmi, żeby zapewnić sobie jako taką zasłonę przed kamerami i próbuję logicznie pomyśleć. Jeszcze raz na nią zerkam, kątem oka. To na nic. Nigdy nie miałem do czynienia z ukąszeniami gigantycznych pająków. Nawet na samo ich wspomnienie przechodzą mnie ciarki.
Jeszcze tydzień temu była bezpieczna. Czy przeżyłaby, gdyby to nie mnie wylosowano? A gdyby nie wylosowano nas wcale?
Jeszcze tydzień temu była bezpieczna. Czy przeżyłaby, gdyby to nie mnie wylosowano? A gdyby nie wylosowano nas wcale?
Odkręcam butelkę z cenną wodą. Zostało jej już niewiele, a moje bzdurne myśli z pewnością w niczym nie pomogą. Odchylam jej głowę najdelikatniej jak potrafię i wlewam jej do gardła cenny płyn. Odrobiną wody polewam nabrzmiałą nogę. Płyn w kontakcie z jej skórą natychmiast staje się gorący. Parę kropel wylewam też na moją zranioną dłoń, by choć trochę oczyścić ranę z błota i krwi. Resztę przelewam do małej fiolki, znalezionej w wewnętrznej kieszeni bluzy Carmen. Zabieram pusty pojemnik i z ciężkim sercem wychodzę z jaskini na otwartą przestrzeń areny, nie oglądając się za siebie.
Niemal od razu zalewa mnie ciepłe światło słońca. Mrugam kilkakrotnie, aby odzyskać ostrość widzenia. Z naszej jaskini roztacza się wspaniały widok na miejsce, w którym się znaleźliśmy - tropikalną wyspę, skąpaną w słońcu i porośniętą bujną roślinnością. Od czasu do czasu słychać krzyki ptaków, niepokojąco wysokie i niepokojąco głośne. Tak właściwie to nie ma chyba nic, co nie budziłoby niepokoju w czasie Igrzysk. Nawet zwykły kamień może się okazać śmiertelnie niebezpieczną pułapką.
Niemal od razu zalewa mnie ciepłe światło słońca. Mrugam kilkakrotnie, aby odzyskać ostrość widzenia. Z naszej jaskini roztacza się wspaniały widok na miejsce, w którym się znaleźliśmy - tropikalną wyspę, skąpaną w słońcu i porośniętą bujną roślinnością. Od czasu do czasu słychać krzyki ptaków, niepokojąco wysokie i niepokojąco głośne. Tak właściwie to nie ma chyba nic, co nie budziłoby niepokoju w czasie Igrzysk. Nawet zwykły kamień może się okazać śmiertelnie niebezpieczną pułapką.
***

***
Zachowuję wzmożoną czujność, trzymam trójząb cały czas w pogotowiu. Na najmniejszy nawet szmer reaguję jak zaszczute zwierze. To dość dziwne, że w tak wilgotnym klimacie nie natrafiłem jeszcze na żadne źródło. Być może organizatorzy nie chcą, aby poszło mi tak łatwo. Ech, czasami zaczynam myśleć jak paranoik.
Coraz bardziej dokucza mi ranna dłoń. Może jestem samolubny, ale dobrze byłoby otrzymać jakąś przesyłkę od sponsorów. Najlepiej z lekarstwem. Albo rewolwerem. Albo wehikułem czasu. Lub czapką niewidką.
Powinni sprawdzić mój stan umysłu.
W końcu jednak mój wysiłek się opłaca. W oddali słychać szum wody, a gdy podchodzę bliżej natrafiam na słodkie źródełko, odbijające w swoich wodach blask słońca. Nabieram wody do manierki, a potem piję tyle, na ile pozwala mi pojemność żołądka. Pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.
Nad wesoło szemrzącym strumykiem rośnie toporne drzewo obwieszone pomarańczowymi owocami o miłym zapachu. Nigdy jeszcze takich nie widziałem. Nie wiem, czy są trujące, ale zrywam kilka i chowam do plecaka. Jadalne czy nie, ale zawsze mogą się przydać.
Coraz bardziej dokucza mi ranna dłoń. Może jestem samolubny, ale dobrze byłoby otrzymać jakąś przesyłkę od sponsorów. Najlepiej z lekarstwem. Albo rewolwerem. Albo wehikułem czasu. Lub czapką niewidką.
Powinni sprawdzić mój stan umysłu.
W końcu jednak mój wysiłek się opłaca. W oddali słychać szum wody, a gdy podchodzę bliżej natrafiam na słodkie źródełko, odbijające w swoich wodach blask słońca. Nabieram wody do manierki, a potem piję tyle, na ile pozwala mi pojemność żołądka. Pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.
Nad wesoło szemrzącym strumykiem rośnie toporne drzewo obwieszone pomarańczowymi owocami o miłym zapachu. Nigdy jeszcze takich nie widziałem. Nie wiem, czy są trujące, ale zrywam kilka i chowam do plecaka. Jadalne czy nie, ale zawsze mogą się przydać.
Zbieram się do odejścia, szczęśliwy, że wszystko dobrze poszło. Mam wodę, jedzenie, a przede wszystkim żyję. Jednak jakaś zepchnięta na krańce mojej jaźni część mojej osobowości podszeptuje mi, że ten pozorny spokój nie potrwa długo. I nie myli się.
Obok mojego ucha przelatuje sztylet i wbija się w pień drzewa przede mną. Ostrze broni minęło mnie dosłownie o kilka centymetrów. W tym samym momencie z krzaków wyskakuje dziewczyna z szóstego dystryktu, umazana krwią i błotem, z przerażającym uśmiechem na wykrzywionej bólem twarzy i celuje we mnie kolejnym sztyletem.
_____________
Ciężkie życie blogera... nie mam weny, ale oddaję w wasze rączki nowy rozdział. Lubię urywać w takim momencie, za co pewnie jeszcze nie raz będziecie chcieli mnie zabić. No i lubię komplikować życie bohaterom. Ale, jak to mówią, po trupach do celu. Czy tylko ja się śmieję, jak to piszę? Jestem świrnięta. Taka już moja druga natura.
Ostatnio zauważyłam mnóstwo anonimowych komentarzy. Dziękuję wam :)
Ostatnio zauważyłam mnóstwo anonimowych komentarzy. Dziękuję wam :)
Miłego czytania!
EDIT: Poprawiony (na tyle, na ile się dało), redaguję dalej.
EDIT: Poprawiony (na tyle, na ile się dało), redaguję dalej.
Tym sztyletem strasznie mnie wystraszyłaś! Oby tylko Carmen nie musiała walczyc, ze swoim ukochanym. Szczerze sama nie wiem, kogo bym wybrała. Lubię oboje... Chyba, że nie wygra żaden z nich... ;-;
OdpowiedzUsuńPoważnie? Dlaczego? Nie możesz być tak okrutna i kończyć w takim momencie. heheheh.
OdpowiedzUsuńNienawidzę pająków - boję się ich.
Nominuję twoje dwa blogi! Są świetne, dlatego nominowałam dwa! Życzę powodzenia <3
OdpowiedzUsuńhttp://avridream.blogspot.com/2014/02/przed-rozdziaem-dobre-wiesci-nominacja.html
Dziękuję! Gdybym mogła, nominowałabym ciebie, ale... szkoda ;(
UsuńHej! Odkryłam twojego bloga wczoraj i już przerobiłam wszystkie rozdziały ;) Naprawdę, świetnie piszesz chociaż jeden rozdział zrobiłaś strasznie długi :D Ale to nic ;) Ja też planuję niedługo założyć bloga, ale to chyba we wakacje <3 No i nadużywam emotikonek O.O A tek na serio - jesteś BOSKA! To znaczy, to co piszesz :P Zaraz się zabieram za 15 rozdział :) Pozdro i powodzenia! ~Wierna czytelniczka (od wczoraj)
OdpowiedzUsuń