Oślepia mnie blask słońca. Czuję przyjemny, ciepły podmuch wiatru na twarzy, w oddali słyszę krzyki mew. Nareszcie wszystko się rozstrzygnie.
Rozglądam się. Kilkaset metrów od siebie widzę Róg Obfitości, tarcze trybutów są rozmieszczone symetrycznie w półkolu wokół rogu. Jestem przedostatni z lewej strony.
Carmen jest na środkowej tarczy. Nasze spojrzenia się stykają, widzę łzy spływające po jej policzkach. Jej spojrzenie są pełne buty, pewne i jasne. Ona też zdecydowała.
Carmen jest na środkowej tarczy. Nasze spojrzenia się stykają, widzę łzy spływające po jej policzkach. Jej spojrzenie są pełne buty, pewne i jasne. Ona też zdecydowała.
"Panie i Panowie, 45 Głodowe Igrzyska uważam za rozpoczęte!"
Głos Głównego Organizatora Igrzysk, Andrew Hawkinsa, przecina ciszę.
Głos Głównego Organizatora Igrzysk, Andrew Hawkinsa, przecina ciszę.
Minuta. 60 sekund, odliczane przez zegar na szczycie Rogu Obfitości. Rozglądam się po arenie. Metalowa konstrukcja odznacza się ostro na sielankowym tle. Jesteśmy na małej wyspie na środku bezkresnego morza. A przynajmniej bezkresnego aż do końca areny. Jeszcze raz spoglądam na Johnson. Jest zdenerwowana, ale zna plan. Wszystko dokładnie obgadaliśmy podczas tamtej bezsennej nocy, siedząc na parapecie. Ja zgarnę oszczep, ona łuk, oboje bierzemy plecaki i biegniemy w lewą stronę, chyba, że coś zagrodzi nam tamtą drogę. Tak to wygląda w teorii.
10... 9... 8... 7... 6... 5... 4... 3... 2... 1... Gong!
Wszyscy trybuci zeskakują z metalowych tarczy. Biegnę ile sił w nogach, ścigając się z wiatrem i resztą zawodników. Dopadam plecaka najbliżej mnie, po czym rozglądam się za bronią. To tylko ułamek sekundy, ale już czuję rwący ból w prawej dłoni i krople gorącej krwi, spływające na zieloną trawę areny. Adrenalina nie pozwala mi o tym myśleć. To dziewczyna z Jedynki biegnie na mnie z wielkim nożem, przypominającym miecz. Chwytam pierwszą lepszą broń ze sterty. Oszczep. Dziewczyna jest już na odległość rzutu. Przymierzam się lewą ręką, prawa jest teraz bezużyteczna. Rzucam. Ostrze wbija się w jej czoło, dziewczyna pada martwa. Bez wahania wyrywam ze sterty broni jeszcze dwa oszczepy i trójząb. Udaje mi się też wyrwać łuk dla mojej partnerki. No właśnie, Carmen. Spostrzegam ją, biegnie w moją stronę z zielonym workiem i łukiem przerzuconym przez ramię. Dołączam do niej i razem uciekamy spod Rogu Obfitości. Inni są zbyt zajęci by nas ścigać.
*
Zagłębiamy się w gęstwinę drzew. Ten moment spokoju wykorzystuję, by jako tako opatrzyć sobie dłoń. Niestety, na razie mam do dyspozycji tylko kawałek szmatki odcięty od mojej koszulki. Johnson jest przerażona.
Zagłębiamy się w gęstwinę drzew. Ten moment spokoju wykorzystuję, by jako tako opatrzyć sobie dłoń. Niestety, na razie mam do dyspozycji tylko kawałek szmatki odcięty od mojej koszulki. Johnson jest przerażona.
- Na pewno nic ci nie jest? A jeśli wdało się zakażenie? - pyta gorączkowo. Uspokajam ją gestem i maszerujemy dalej w ciszy. Każde z nas jest zajęte nasłuchiwaniem wrogów i biciem się z własnymi myślami.
Kilka kilometrów później zatrzymujemy się na krótki postój. Korzystamy z okazji i przeglądamy zdobycze. Dwa oszczepy, dwa łuki, kołczan ze strzałami, trójząb, worek i plecak. W worku jest sieć do połowu ryb i linka z haczykiem. Dobra nasza. W plecaku natomiast znajdujemy pojemnik na wodę, na szczęście wypełniony po brzegi, paczuszkę herbatników, paczuszkę suszonej kiełbasy i metalową linkę. Nie jest tego zbyt dużo, ale cieszę się, że mamy wodę i trochę pożywienia. Na razie jesteśmy najedzeni i nie czujemy pragnienia, ale jest tu okropnie gorąco, co nie pasuje do górskiego klimatu w którym się wychowaliśmy. Co prawda, nad wysepką góruje wysoka ośnieżona na szczycie góra, ale to i tak nie robi różnicy, co najwyżej daje trochę cienia.
Kiedy zbieramy się do wymarszu, naszą uwagę zwraca charakterystyczny szelest wśród krzaków. Johnson bez wahania wypuszcza strzałę w kierunku zarośli, a dziewczyna z piątego dystryktu pada trupem.
Maszerujemy dalej w ciszy, ale zatrzymują nas wystrzały z armaty, oznaczające ilość zmarłych dzisiaj trybutów. Doliczyłem się trzynastu, a Carmen czternastu. No cóż, dowiemy się wieczorem.
*
*
Schronienie znajdujemy w jednej z małych jaskiń w zboczu góry. Przed wybraniem odpowiedniej sprawdziliśmy sąsiadujące z nią groty, by mieć pewność, że nie ulokował się tu żaden wrogi trybut ani zmiech. Rozkładamy nasz skromny dobytek pod wilgotną ścianą. Niedługo się ściemni i organizatorzy wyświetlą na podniebnym ekranie zdjęcia poległych trybutów. Czuję podświadomie, że nie jestem na to gotowy. Trybutki z Jedynki i z Piątki zabiliśmy my sami. Ale mimo to siadamy ramię w ramię u wyjścia z jaskini i patrzymy w ciemniejące niebo. Po kilkunastu minutach rozbrzmiewają dźwięki hymnu, a niebo rozjaśniają białe zdjęcia.
Dziewczyna z Jedynki, oboje trybutów z Trójki i Czwórki, dziewczyna z Piątki, chłopak z Szóstki, pary trybutów z Dziesiątki, Jedenastki i dystryktu dwunastego. Razem trzynastu... W takim tempie wykończą nas w kilka dni. Zostało nas jedenastu. Ja, Carmen, dziewczyna z Szóstki, chłopak z Jedynki i Bóg jeden pamięta, kto jeszcze... Ale nie warto się nad tym zastanawiać. Co będzie, to będzie.
Zjadamy skromną kolację złożoną z herbatnika popitego wodą. Jutro musimy wyruszyć na polowanie. Jutro musimy znaleźć pitną wodę. Jutro... ale dzisiaj odpoczniemy.
- Stanę na warcie - proponuję dziewczynie. Spogląda na mnie półprzytomnym spojrzeniem, wypełnionym bólem. - Co się stało?
- Co się stało? Co się...? - piszczy. Zupełnie nie rozumiem, o co jej chodzi. - Zabiłam. Zabiłam ją. Zabiłam człowieka.
Więc to jej nie daje spokoju. Ja też pewnie zacząłbym histeryzować, gdybym był choć trochę słabszy, ale w dystrykcie, już w dzieciństwie, wiele razy stykałem się ze śmiercią. Pewnego dnia po prostu przyjąłem jej obecność jako nieodłącznej towarzyszki życia.
- Po prostu... spróbuj zasnąć.
- Mam się przyzwyczaić? - prycha.
- Nie. W żadnym wypadku. To by cię zepsuło. Spróbuj... przyjąć do wiadomości, że takie rzeczy się zdarzają. Szczególnie w naszym świecie.
- Co się stało? Co się...? - piszczy. Zupełnie nie rozumiem, o co jej chodzi. - Zabiłam. Zabiłam ją. Zabiłam człowieka.
Więc to jej nie daje spokoju. Ja też pewnie zacząłbym histeryzować, gdybym był choć trochę słabszy, ale w dystrykcie, już w dzieciństwie, wiele razy stykałem się ze śmiercią. Pewnego dnia po prostu przyjąłem jej obecność jako nieodłącznej towarzyszki życia.
- Po prostu... spróbuj zasnąć.
- Mam się przyzwyczaić? - prycha.
- Nie. W żadnym wypadku. To by cię zepsuło. Spróbuj... przyjąć do wiadomości, że takie rzeczy się zdarzają. Szczególnie w naszym świecie.
_____________________
Oto i arena! Jak wam się podoba? Ten ostatni dialog, to moje własne przemyślenia na temat śmierci. Piszcie komentarze, polecajcie moje blogi innym i czytajcie! Pozdrawiam wszystkich i życzę udanego dnia :) Niedługo postaram się dodać nową notkę.
EDIT: Kolejne rozdziały poprawione! Zapraszam do czytania poprzednich i zabieram się za następne.
EDIT: Kolejne rozdziały poprawione! Zapraszam do czytania poprzednich i zabieram się za następne.
Cudny *.*
OdpowiedzUsuńGenialny <3
OdpowiedzUsuńCzekam na następny!!
Póki co zapraszamy do siebie ;*
posiłek z jednego herbatnika i woda o masakra jakaś. Współczuję bohaterom. Ja bym nie przeżyła na igrzyskach. Jak dobrze, że to tylko fikcja literacka
OdpowiedzUsuń