...

...

20 stycznia 2014

Rozdział 11

Tkwimy w półśnie, objęci i tylko delikatne uniesienia naszych klatek piersiowych pokazują, że jeszcze żyjemy. Ten stan rzeczy może się już niedługo dramatycznie zmienić, ale nie powinienem na razie o tym myśleć.

Od zawsze towarzyszyła mi myśl o ulotności życia. Szczególnie przylgnęła ona do mnie po śmierci Ethana. Zawsze mieliśmy świetny kontakt, a gdy go zabrakło poczułem, że zniknęła też cząstka mnie. Długo nie mogłem znaleźć sobie miejsca i łapałem się na pragnieniu porozmawiania z nim. A potem dożynki i wszystko potoczyło się tak szybko. Straciłem tak wiele... ale zyskałem dużo więcej.

Teraz nawet moje myśli są pełne patosu...

*

Wcześnie rano budzi mnie hałas za drzwiami sypialni. Przez krótki moment nie wiem, gdzie jestem. Potem jednak maleńka dłoń sprowadza mnie z powrotem na ziemię. Carmen. Dziś dzień rozpoczęcia zawodów. Za kilka godzin metalowe tarcze wyniosą nas na arenę pełną niebezpieczeństw. Za kilka godzin mogę być martwy. Idealny początek dnia, prawda?

Drzwi otwierają się z hukiem, który wyrywa mnie z tych ponurych rozważań. Staje w nich Austin.

- Mayson, Carmen. Czas się szykować... - mówi nie patrząc nam w oczy. Nie wydaje się zaskoczony obecnością Johnson w mojej sypialni. 

W jednej chwili opada na mnie burza brązowych loków, a jej usta delikatnie muskają moje ucho.

- Do zobaczenia niedługo - szepcze i znika. Nie jestem w stanie nic odpowiedzieć, kiwam tylko głową.

Posłusznie wstaję z łóżka, ubieram się w pierwsze lepsze ubranie i podążam za mężczyzną. Idziemy krętymi korytarzami, prosto do hangaru pełnego poduszkowców. Od tej pory towarzyszą nam też Strażnicy Pokoju. Posłusznie wchodzę na drabinę prowadzącą do poduszkowca, jednak zanim zdążam pokonać kilka stopni, unieruchamia mnie prąd. Drabina zostaje wciągnięta na pokład, a do mnie podchodzi kobieta w białym uniformie i z długą strzykawką w ręce.

- Spokojnie Mayson, to nie będzie bolało. - Prychnąłbym szyderczo, gdybym mógł oczywiście. Czy ta kobieta naprawdę myśli, że boję się igły? Dopiero, kiedy wstrzykuje mi coś w rękę, drabina mnie "puszcza" i mogę się poruszyć. 

- Co to było?

- Twój lokalizator - odpowiada zwięźle kobieta i odchodzi, kręcąc pośladkami.

Podążam za Austinem do przeznaczonej dla nas sali. Znajdują się w niej dwa czarne fotele i metalowy stół zastawiony jedzeniem. Pochłaniam go jak najwięcej, bo na arenie będę musiał poświęcić wiele trudu, by je zdobyć. Staram się też pić wodę. Kiedy okna ciemnieją, co oznacza, że zbliżamy się do areny, zaczynam czuć niemiły uścisk w brzuchu. To tak, jakby obudził się we mnie jakiś wąż i zaczął zaciskać się na moich wnętrznościach. Koszmar.

Poduszkowiec podchodzi do lądowania. Po kilku minutach przychodzi po nas eskorta w postaci pięciu Strażników Pokoju. Schodzimy do podziemi pod areną.

Stajemy przed celą numer 4. Wchodzę do pokoju opatrzonego topornymi, grubymi drzwiami z metalu. Sam nie potrafiłbym ich otworzyć, bo nie mają klamek. W najmniejszych detalach zadbano o to, by nikt nawet nie pomyślał o ucieczce. Pomieszczenie jest czyste i błyszczące, wyłożone różowymi kafelkami. Arena i cały kompleks budynków szkoleniowych będą wykorzystywane tylko przez ten rok, tylko przez nas. Potem staną się atrakcją dla turystów z Kapitolu, jak jakieś cholerne muzeum lub zoo.

Austin podchodzi do mnie z paczką opatrzoną moim imieniem. Bez słowa ją od niego biorę, przeczuwając co jest w środku. Rozrywam brązowy papier i wyjmuję zawartość paczki. Kostium. Spodenki do kolan, szara bokserka, bluza, buty, skarpetki, bielizna, czyli nic zaskakującego. Austin ocenia, że materiał jest dość cienki, więc mogę się spodziewać ciepłego klimatu, może nawet gorącego.

W bluzie, w wewnętrznej stronie, jest mała kieszonka. Sięgam tam ręką i znajduję mały scyzoryk. Nie jestem pewien, czy to legalne, więc chowam narzędzie z powrotem do kieszonki i zaczynam się ubierać. Kiedy już jestem gotowy, słyszymy z głośników mechaniczny głos, informujący, że do wyniesienia na arenę zostało 5 minut. Potwór w moich piersiach skręca się jeszcze bardziej, gdy w pośpiechu wypijam ostatnią szklankę wody. Ręce mi się pocą, a nogi odmawiają posłuszeństwa. A więc to tak czuje się człowiek, który wie, że za chwilę może umrzeć? Najzwyczajniej w świecie nie chcę wchodzić do tej szklanej tuby, która za kilka minut wyniesie mnie na arenę. Przynajmniej nie zachowuję się jak rozhisteryzowana nastolatka. Gdybym tylko mógł uciec... 

- Mayson - mówi Austin i zmusza mnie, bym na niego spojrzał. - Pamiętaj, że trzymam za ciebie kciuki. Możesz to wygrać. Nie rób głupstw.

Nic nie odpowiadam, zresztą nawet gdybym chciał, nie wiem co mógłbym odpowiedzieć. Już podjąłem decyzję, ale nie chcę mu się z niej zwierzać. I tak bym nie zdążył, bo z głośników rozlega się głos przynaglający mnie do wejścia na tarczę. Wymieniam nerwowy uścisk dłoni z Austinem i próbuję się uśmiechnąć, co mi kompletnie nie wychodzi, po czym wchodzę do szklanej tuby, która od razu się zamyka. Spoglądam w górę. Widzę jasne niebo, słyszę świergot ptaków dobiegające z oddali. Po raz ostatni patrzę w oczy mojemu styliście. Są pełne nadziei, ale też smutne.

Czuję ciepły powiew wiatru. Urządzenie wynosi mnie na arenę.

__________________
Bam, bam, bam! Podniosłam wam ciśnienie? Uwielbiam kończyć w takich momentach. Rozdział krótki, ale tak miało być. W następnym dowiecie się, gdzie w tym roku trafili trybuci.
Komentujcie! I niech los zawsze wam sprzyja!

PS Ten rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają to opowiadanie. Dziękuję wam za to!

EDIT: Poprawiony, lecę dalej :)

3 komentarze:

  1. Szybko dodawaj następny bo nie wytrzymam! ~Jagoda :)

    OdpowiedzUsuń
  2. znowu takie krótki. Zastanów się nad promocją swojego bloga, bo fajnie by było gdyby więcej ludzi czytała, bo jest wciągające naprawdę.
    Kurdę już w następnym rozdziale igrzyska. Długo kazałaś na nie czekać.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)