[...] złudzenie bycia tutaj bardziej mi się podoba niż spokój niebycia nigdzie, bycia w jakichś niebach.
„Brewiarz zwyciężonych” Emil Cioran
Mijają kolejne dni szkolenia. Dzień za dniem zdobywamy nowe umiejętności: rzut oszczepem, strzelanie z łuku, rozniecanie ognia. Carmen jest niezastąpiona w strzelaniu z łuku, z czym ja, obyty od młodości z nożem i kilofem, radzę sobie kiepsko. Dobrze za to wychodzi mi rzucanie oszczepem. Śniadania i kolacje upływają w luźnej, czasami nawet bardzo dobrej atmosferze, ale obiady to mordęga. Trybutka z Szóstki daje nam nieźle w kość. Carmen postanowiła odpuścić sobie ten posiłek i jeść więcej na śniadanie, więc nie chodzę do stołówki razem z nią. Dla mnie to nie kłopot, bo w dystrykcie i tak jadłem dziesięć razy mniej niż teraz, nawet wyłączając obiady.
W końcu nadchodzi przed-przedostatni dzień przed Igrzyskami, dzień ćwiczeń do wywiadu telewizyjnego. W tym roku najpierw mamy wywiady, potem prezentację przed sponsorami. Co roku jest na odwrót, dlatego teraz trudniej jest mi się do tego przyzwyczaić.
Z samego rana zgarnia nas Janet. Okazuje się, że pół dnia będę ćwiczył z nią, a potem z Vanessą. Johnson na odwrót.
Siadam po śniadaniu w salonie, naprzeciwko Lorenz. Przez chwilę kobieta mierzy mnie wzrokiem.
- No więc? Jak chcesz się pokazać? - pyta. Nie rozumiem, co ma na myśli. Przecież strojem zajmą się styliści, a Vanessa nauczy mnie zachowywać się jak na obywatela stolicy przystało. Mentorka chyba zauważa, że nie wiem o co jej chodzi.
- Mam na myśli charakter. Prezentacją zajmie się Vanessa, a wyglądem Austin. Ja odpowiadam za to, żebyś nie gadał od rzeczy.
Przez chwilę zastanawiam się gorączkowo. Jaki jestem? Czarujący? Nie... to Johnson może mnie za takiego uważać. Przystojny? Może... ale to chyba nie to. Chciałbym zrobić wrażenie sobą, a nie maską, którą zdejmę tuż za sceną.
- Chcę pokazać jaki jestem naprawdę - odpowiadam po namyśle.
- Dobry żart - ironizuje, ale uśmiech zamiera jej na ustach. - Chyba nie mówisz poważnie?
- Najpoważniej na świecie.
- Zwariowałeś? No i co im powiesz? Że zabujałeś się w Carmen? Że nienawidzisz Kapitolu i tych posranych Igrzysk? Zastanów się! - warczy, ale ja zachowuję stoicki wręcz spokój.
- Tak. Powiem, że kocham Johnson. Niech cały kraj się dowie, że przez te cholerne Igrzyska moje życie tak czy inaczej nie będzie miało sensu, bo albo zginę, albo zabiorą mi ukochaną - mówię. Janet przez chwilę patrzy na mnie, lekko oszołomiona.
- To nawet niezły pomysł - mówi w końcu mentorka. - Ale rozważ konsekwencje. Z jednej strony możesz zdobyć więcej sponsorów, ale z drugiej możesz narazić siebie i dziewczynę na jeszcze większą nienawiść innych zawodników. Wierz mi, trybuci z Jedynki i z Czwórki nie lubią być spychani na drugi plan.
Przez kilka minut milczymy. To prawda, że nie do końca przemyślałem skutki tego, co powiem na antenie. Zawsze Kapitol może zrobić coś złego mojej matce, Ronowi i rodzinie Carmen. Ale... przecież miłości rząd nie może nam zabronić.
To zbyt duże ryzyko. Podjąłem decyzję. Nie powiem na wizji o mnie i Johnson. Ale na arenie zrobię coś, czego chyba jeszcze nie było. Będę bronić mojej partnerki za wszelką cenę. Nawet za cenę życia. Mojego życia.
W końcu czas na obiad. Uzgodniłem przez te kilka godzin spędzone z Lorenz, że w czasie wywiadu będę męski, ale i żartobliwy. Ta opcja najbardziej mi odpowiada, jest najbardziej podobna do mojego prawdziwego ja. Cóż za skromność, nieprawdaż?
Siadam do stołu w momencie, gdy do jadalni wchodzi moja partnerka. Wygląda na zmordowaną. Ma na sobie wysokie szpilki i suknię do podłogi, którą przy chodzeniu podciąga aż do ud. Swoją drogą, bardzo seksownych ud. Cicho, nie myśl o tym! Siada na krześle i ciężko wzdycha. Odzywa się gdy zauważa, że się jej przyglądam. Skup się na tym, co mówi!
- To jakiś koszmar. Te buty... mam nadzieję, że Austin nie okaże się kompletnym idiotą.
- A to dlaczego? - pyta stylista z dziwnym uśmiechem. Nie zauważyliśmy, kiedy wszedł.
Carmen oblewa się rumieńcem. Sytuację ratuje, jak zawsze, Janet.
- Dlatego, że jeżeli zaprojektowałeś dla dziewczyny buty na obcasie, to będzie trzeba powtórzyć dożynki.
- Wezmę to pod uwagę - odpiera stylista, głośno się śmiejąc. Jego śmiech jest tak szczery, że po chwili wszyscy się uśmiechają.
Reszta posiłku upływa w milczeniu, do czasu aż zjawia się Vanessa, jak zwykle z czarującym uśmiechem na ustach. Siada i od razu zamawia kurczaka w galarecie.
- Ta praca mnie wykończy - mówi już z mniejszym entuzjazmem. - Ale Carmen robi naprawdę wielkie postępy w chodzeniu na szpilkach. Szczególnie, że nigdy ich nie nosiła.
Delektując się obiadem, rozmyślam nad tym, co będę robił z Vanessą. Chodzenie na obcasach odpada, noszenie sukienek też. Pewnie będę pracował nad mimiką, siedzeniem, prezencją i innymi bzdurami.
Kiedy kończymy, wlokę się za nią do mojego pokoju. Tam już czeka na mnie garnitur i lakierowane, czarne buty.
- To tylko ubranie testowe. Wystąpisz w czymś innym - wyjaśnia kobieta.
Ubieram się i przez kilka następnych godzin ćwiczymy to, co przeczuwałem. Najpierw muszę się nauczyć chodzić po Kapitolińsku, potem siedzieć tak jak oni i zdobywać ich serca. Od ciągłego uśmiechania się bolą mnie policzki. Vanessa jest wręcz bezduszna, wciąż każe mi powtarzać z uśmiechem jakieś idiotyczne kwestie, których nigdy nie wypowiedziałbym w normalnym życiu. Cały czas mnie poprawia, zwracając mi uwagę na proste plecy, odpowiedni wyraz twarzy, a nawet ułożenie stóp. W końcu, kiedy po raz setny muszę wejść w podskokach do pokoju i usiąść elegancko w fotelu, Vanessa oznajmia, że to koniec ćwiczeń. Wydaje się równie wykończona, co ja i mamrocze coś cicho pod nosem. Gdy opuszcza pokój, szybko przebieram się i idę do jadalni na kolację. Przechodząc przez salon, zauważam Johnson wyglądającą przez okno. Podchodzę do niej, a ona, usłyszawszy mnie, szybko odwraca twarz. Płakała.
- Coś się stało? Hej, Carmen? - Obejmuję ją ramieniem.
- Nie... Albo raczej tak, stało się - odpowiada cicho. - Uświadomiłam sobie właśnie, że za trzy dni oboje możemy być martwi.
Trochę mnie to zaskakuje. Godząc się na nasz pożal-się-Boże-związek, wiedziałem, że niedługo będziemy musieli się rozstać. Dziwne, że Carmen doszła do tego wniosku tak późno i w takim momencie.
- Kochanie... nawet, jeśli rozdzieli nas śmierć, to wiedz, że wtedy też będę cię kochał - wypalam pierwsze lepsze zdanie, jakie przychodzi mi do głowy. Jak zwykle wybieram to najbardziej patetyczne... ech.
- Nie mów tak. Nie umrzesz. Ty nie umrzesz. Masz większe szanse ode mnie.
- Ciii... Dajmy już temu spokój. Mamy jeszcze kilka dni. Jutro o tym pomyślimy. Albo pojutrze, ale nie dzisiaj. A teraz chodź na kolację. Musisz być silna - mówię i odciągam ją od okna. Idziemy razem, objęci, aż dochodzimy do jadalni. Tam zastajemy Janet.
- Jutro cały dzień poświęcimy na ubranie was. Nie zapomnijcie tego, co się dzisiaj nauczyliście, ok?
Kiwamy głowami i bierzemy się za jedzenie. Posiłek upływa w milczeniu, ale cisza nie jest nieznośna. Raczę się wyborną kaczką w złocistym sosie, zupą na zimno z kawałkami warzyw i sokiem z kwaśnych pomarańczy. Każdy jest pogrążony w swoich myślach. Kończę jeść przed Carmen, więc szybko wstaję od stołu i idę do pokoju. Sam. Nie chcę na nowo roztrząsać tego, kto ma wyjść cało z tych Igrzysk. To moja decyzja. Zrobię wszystko, żeby to Johnson wygrała... nie, to złe określenie... przetrwała turniej.
Sen nadchodzi niespodziewanie szybko. Wraz z ciemnością nocy nadchodzą koszmary. Wciąż te same, ale teraz rozpoznaję w nich więcej twarzy. Osoby, które być może stracę bezpowrotnie. Albo to one stracą mnie.
Sen nadchodzi niespodziewanie szybko. Wraz z ciemnością nocy nadchodzą koszmary. Wciąż te same, ale teraz rozpoznaję w nich więcej twarzy. Osoby, które być może stracę bezpowrotnie. Albo to one stracą mnie.
***
Cały następny dzień, od śniadania, na które była przepyszna potrawka z dziczyzny, aż do kolacji tuż przed występem, poświęcony jest przygotowaniom do wywiadów. W tym roku zmienili zasady. Zamiast prezentacji przed sponsorami, dzisiaj mamy wywiady. Janet powiadomiła nas o tym na samym początku, więc mieliśmy czas, aby się z tym oswoić.
Z samego rana zgarnia mnie Austin i pokazuje mi, w co będę ubrany. Okazuje się, że zaprojektował czarny garnitur ze srebrnymi klapami marynarki, srebrną obwódkami kieszeni i białą różyczką w kieszonce. Przyznaję, że to chyba pierwsze ubranie wyprodukowane w Kapitolu, które mi się spodobało.
Po śniadaniu czas na makijaż. Tak, niestety makijaż. Jak zwykle stylista postawił na swoim. Siedzę więc cierpliwie, czekając aż skończy to swoje malowanie, mieszanie i wcieranie mi w twarz różnych mikstur.
Przeglądam się w lustrze. Muszę przyznać, że za sprawą Austina wyglądam naprawdę bosko. Lekko podkreślone oczy, surowe rysy... Mam nadzieję, że taki wygląd przysporzy mi więcej sponsorów.
Wychodząc z garderoby wpadam na Carmen. Spoglądamy na siebie i w tym samym czasie mówimy:
- Świetnie wyglądasz! - po czym wybuchamy śmiechem. To dziwne, że w takim miejscu można się tak szczerze śmiać. A my śmiejemy się, aż ze swojego pokoju wychodzi Janet z miną, która mówi "Zamknijcie się w końcu, albo uduszę was gołymi rękami!", co kwitujemy kolejną salwą śmiechu.
W końcu podchodzi jakaś młoda awoksa z wiadomością, że musimy już iść.
Wędrując korytarzem spoglądam katem oka na Carmen. Wygląda olśniewająco w srebrnej sukni sięgającej do kolan. Jej ramiona, tak jak w czasie przejazdu rydwanem, są pokryte szlachetnymi kamieniami. Z tyłu sukni ma przyczepioną kokardę w kolorze morskiej zieleni, tak jak niektóre z kamieni na jej ramionach.
- Więc... co im pokarzesz?
- A ty? - pyta z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Zobaczysz - odpowiadam tajemniczo. Ona uśmiecha się jeszcze szerzej.
- W takim razie ty też zobaczysz.
Dochodząc do drzwi prowadzących na scenę, łapiemy się za ręce. Czuję, jak dziewczyna drży z napięcia.
- Gotowa?
- Gotowa - odpowiada i tuż za parą z jedynki wkraczamy na scenę z promiennymi, ale sztucznymi uśmiechami.
___________
Długo wyczekiwany rozdział numer 8. Mam nadzieję, że się spodoba i zyska kilka przychylnych komentarzy ;) Oczywiście czekam też na krytykę, bym wiedziała, co mogę zrobić lepiej, a co zmienić. Przepraszam za literówki, pozdrawiam, miłego dnia!
EDIT: Kolejna porcja poprawionych rozdziałów. Teraz zabieram się za kolejne oraz za nową notkę. Proszę o wyrozumiałość :) Pozdrawiam!
EDIT: Kolejna porcja poprawionych rozdziałów. Teraz zabieram się za kolejne oraz za nową notkę. Proszę o wyrozumiałość :) Pozdrawiam!
ojej dawno tu nie zaglądałam. Może to i dobrze, bo mam wiele do czytania a nie muszę czekać na następny rozdział. Podziwiam trochę go, bo mimo tego jakie są igrzyska chciał pokazać prawdziwego siebie.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, po prostu mega mi się podoba :) Dobrze, że mam jeszcze jakueś 20 rozdziałów do nadrobienia, bo chyba bym nie wytrzymala! Przyznam ci się, że kompletnie zapomniałam o twoim opowiadaniu... ale powracam :D
OdpowiedzUsuń