Wyjeżdżamy na oświetlony reflektorami i błyskami fleszy plac. Wokół trasy przejazdu ustawiono setki trybun, ozdobionych błyszczącymi girlandami, na których tysiące ludzi krzyczą i wiwatują na nasz widok. Macham i uśmiecham się do nich. Spoglądając na jeden z wielkich ekranów widzę, że w
migotliwym świetle fleszy wyglądamy naprawdę bosko. Przenoszę wzrok na Johnson i uśmiecham się pod nosem. Dziewczyna to zauważa, być może na ekranie, odwraca się do mnie i odwzajemnia uśmiech. Machamy razem do publiczności, a oni zaczynają skandować nasze imiona. "Carmen! Mayson! Drugi dystrykt!" słyszymy dookoła. Może rozebranie nas prawie do naga to nie był taki koszmarny pomysł...
Po kilku minutach powolnej jazdy rydwany zwalniają i wjeżdżają na mały placyk przed mównicą prezydenta. Kilka lat temu dawny prezydent zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, a jego miejsce zajął Coriolanus Snow. Mężczyzna wchodzi na podest i wita wszystkich zgromadzonych.
Mimo młodego wieku, z jego postury bije chłód i dystans. Uśmiech, który zdobi jego usta, jest aż nadto sztuczny.
Mówi o poświęceniu, lojalności, przyjaźni, ofierze składanej przodkom... Same idiotyzmy. W pewnej chwili jego przenikliwe oczy spoczywają na mnie. Przenika mnie dreszcz, kiedy jego stalowoszare tęczówki przewiercają mnie na wylot.
Gdy kończy się przemowa znów okrążamy rynek i wjeżdżamy z powrotem do Ośrodka Szkoleniowego. Dopiero tam przestaję sztucznie się uśmiechać i zauważam, że moje mięśnie twarzy drżą ze zmęczenia. Od razu opada z nas całe zdenerwowanie. Siadamy na podłodze, ale nie dane nam jest zasmakować chwili wytchnienia. Niemal od progu w obroty biorą nas styliści.
Mimo młodego wieku, z jego postury bije chłód i dystans. Uśmiech, który zdobi jego usta, jest aż nadto sztuczny.
Gdy kończy się przemowa znów okrążamy rynek i wjeżdżamy z powrotem do Ośrodka Szkoleniowego. Dopiero tam przestaję sztucznie się uśmiechać i zauważam, że moje mięśnie twarzy drżą ze zmęczenia. Od razu opada z nas całe zdenerwowanie. Siadamy na podłodze, ale nie dane nam jest zasmakować chwili wytchnienia. Niemal od progu w obroty biorą nas styliści.
- Świetnie! Po prostu cudownie wypadliście! - chwali nas z entuzjazmem Linia.
- To głównie wasza zasługa - odpowiada Carmen.
Janet z aprobatą kiwa głową i z ironicznym uśmieszkiem pyta, czy nie jest nam zimno. Wybucham śmiechem, a Johnson oblewa się purpurą. Swoją drogą, do twarzy jej z rumieńcami. Roześmiani idziemy do windy, już zajętej przez parę z Szóstki. Wchodzimy i witamy się kiwnięciem głowy z przeciwnikami. Nasi styliści zamieniają kilka słów na temat materiałów, z których są zrobione nasze stroje, a potem jedziemy już w milczeniu. Z uwagą przyglądam się naszym przeciwnikom. Chłopak, na oko czternastolatek, jest chuderlawy i wygląda na słabego, ale ma bystry wzrok. Dziewczyna jest wysoka i silnie zbudowana, tak jak Johnson. Ma lśniące, rude włosy i jasne oczy. Na pewno będzie trudną przeciwniczką.
Gdy wysiadamy na swoim piętrze, z ożywieniem komentujemy ich strój i wygląd. Szczególnie kobiety mają dużo do powiedzenia w tej materii, ja jestem nieco mniej doświadczony.
Dopiero po kilkudziesięciu minutach udaje mi się wyrwać z salonu. Mogę w spokoju się przebrać i zmyć makijaż. Moje ciało przyjmuje to z ulgą, niestety nie mam ani chwili na odpoczynek, bo ktoś cicho puka do drzwi mojego pokoju. Szybko owijam się ręcznikiem i idę otworzyć. W drzwiach stoi Johnson.
Dopiero po kilkudziesięciu minutach udaje mi się wyrwać z salonu. Mogę w spokoju się przebrać i zmyć makijaż. Moje ciało przyjmuje to z ulgą, niestety nie mam ani chwili na odpoczynek, bo ktoś cicho puka do drzwi mojego pokoju. Szybko owijam się ręcznikiem i idę otworzyć. W drzwiach stoi Johnson.
- Cześć - wita się, chociaż widzieliśmy się dopiero przed chwilą. - Jak się czujesz po ceremonii?
- Nawet znośnie. Wejdziesz? - pytam uprzejmie i przepuszczam ją w drzwiach.
Dziewczyna siada w zamszowym, fioletowym fotelu. Jest ubrana w zwiewną białą tunikę i czarne getry. Przyglądam jej się badawczo. Ciekawe po co przyszła? Przecież do rozmowy ma Janet, Linię, Van, Austina... no, może pomijając Vanessę.
Dziewczyna siada w zamszowym, fioletowym fotelu. Jest ubrana w zwiewną białą tunikę i czarne getry. Przyglądam jej się badawczo. Ciekawe po co przyszła? Przecież do rozmowy ma Janet, Linię, Van, Austina... no, może pomijając Vanessę.
- Nawet niezłe były te kostiumy. Zrobiliśmy chyba wrażenie na sponsorach, prawda? - pyta by rozładować atmosferę. Zauważam, że jest spięta.
- Tak, chyba tak. Nie martw się, tobie i tak pomogą - mówię z gorzkim uśmiechem. - Idziemy?
- Może się ubierzesz? - pyta dziewczyna i odwraca wzrok.
Speszony zauważam, że nadal mam na sobie tylko ręcznik, którym jestem przewiązany w pasie. Cicho ja przepraszam i wracam do łazienki, by ubrać się w pierwsze lepsze ubranie wyjęte z szafki.
Gdy jestem gotowy, kieruję się do drzwi, ale drogę zagradza mi Johnson.
- Mam takie same szanse jak ty. Dlaczego twierdzisz, że mi pomogą?
Te kobiety... zawsze potrafią wszystko poplątać. Przez chwilę stoję w milczeniu, zastanawiając się nad jakąś inteligentną odpowiedzią. W końcu decyduję się na najszczerszą wersję i spoglądam jej w oczy, mówiąc.
- Bo jesteś najpiękniejszą przedstawicielką dystryktów na tych Igrzyskach - wyznaję, wymijam ją i idę do jadalni.
Niemal od razu ogarnia mnie zapach pysznych potraw. Nakładam sobie masę kuszących rzeczy na talerz, a do popicia wybieram wino, które rozcieńczam sokiem malinowym.
Niemal od razu ogarnia mnie zapach pysznych potraw. Nakładam sobie masę kuszących rzeczy na talerz, a do popicia wybieram wino, które rozcieńczam sokiem malinowym.
Gdy do pokoju wchodzi Johnson i zaczyna wybierać potrawy, nawet na nią nie spoglądam. Po cholerę jej to powiedziałem? Teraz każdy dowie się, że mi się podoba i będę największym pośmiewiskiem tej imprezy w historii Panem. Tak, muszę przyznać, że mi się podoba. I sam nie wiem, czemu.
Kiedy odchodzę od stołu, wstaje też Carmen i mimo woli zostaję skazany na jej towarzystwo. Idziemy razem do naszych kwater, a kiedy jestem przy swoich drzwiach, ona znów zagradza mi drogę. Pachnie świeżymi owocami i wanilią.
- Mayson... Czy to co mi powiedziałeś było prawdą?
Przez chwilę patrzę jej w oczy, a ona nie odrywa ode mnie wzroku. Jej podbródek lekko drży. W tym momencie decyduję się na rzecz, której będę żałował do końca krótkiego życia, które mi jeszcze pozostało. Pochylam się i całuję Johnson w usta.
Najpierw jedynie muskam jej wargi moimi, po czym pogłębiam pocałunek. Jedną ręką obejmuję ją w pasie, a drugą dłoń wplatam w jej włosy. Dziewczyna na początku jest sztywna, wyraźnie zaskoczona moją śmiałością, jednak po chwili wahania oddaje pocałunek.
Odsuwam się, wciąż jednak trzymając ją w pasie. Jest zarumieniona, nasze oddechy są przyspieszone. Spoglądam w jej oczy. Widzę wszystkie emocje jak na dłoni - zaskoczenie, szczęście, porządanie...
- Czyli to była prawda? - szepcze z uśmiechem na ustach.
- Tak - odpowiadam. - I jest jeszcze coś. Wybacz mi, ale zrobię wszystko, by cię uratować, Carmen.
Trafiłam do nieba – w samym środku piekła.
______________________"Księżyc w nowiu" - Stephenie Meyer
I oto spełnia się prośba Magdy i Mayson powoli zaczyna rozumieć, co czuje do Carmen. Co z tego wyniknie? Przekonacie się w następnych rozdziałach. Wiem, że to być może za szybko, ale nie chcę z tego robić Bóg wie jakiego tasiemca.
Komentujcie, to ważne. Kocham was!
PS Jaki jest wasz ulubiony dystrykt? Mój ukochany to 10, bo uwielbiam zwierzęta i ewentualnie 4 (wiadomo - morze, plaża... i Finnick).
Naprawdę rewelacja... Drugi z resztą też ;d pozdrawiam i do zobaczenia o 11 ;*
OdpowiedzUsuńŚwietne! Nic więcej nie mówię, bo brak mi słów *-* Czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńWooo czułam, że coś między nimi będzie, ale nie przypuszczałam, że tak szybko. Ciekawa jestem jak zareaguje ona.
OdpowiedzUsuń