...

...

27 listopada 2013

Rozdział 5

- Witaj. Mam na imię Austin. Ty jesteś Mayson, prawda? - przedstawia się stylista. Kiwam głową, a on kontynuuje. - Będę twoim stylistą na tych Igrzyskach. Twój dystrykt zajmuje się obróbką kamienia. Prezentacja na rydwanie musi się więc odbyć w oprawie kamiennej. Na szczęście są pewne luki, które możemy wykorzystać - mówi i mruga do mnie porozumiewawczo. Nic nie odpowiadam, bo jestem lekko... hm... zmieszany. O co mu chodziło z tymi lukami? W każdym razie niezbyt mi się to podoba.

- O jakie luki chodzi? Chyba pan nie mówi, że wystąpię nago?
- Tak, właśnie to mam na myśli - mówi, ale widząc moją minę, poprawia się szybko. - Oczywiście nie całkiem nago, nie. Ale coś zawsze warto pokazać, by zdobyć sponsorów. A chyba na tym nam zależy, prawda?
 - Chyba tak - odpowiadam niepewnie. Jestem skołowany. Jak to coś warto pokazać? Naprawdę, nigdy nie zrozumiem ludzi z Kapitolu. U nas, w dystryktach, ciało jest świętością. 

- Chcesz coś zjeść? - pyta niespodziewanie i nie czekając na odpowiedź kieruje się do drzwi.
Idziemy korytarzami, mijamy wiele zamkniętych, metalowych przejść opatrzonych numerami i wchodzimy do przestronnej sali z widokiem na miasto.

Podążam za Austinem, który wychodzi na balkon i siada do stołu. Stylista naciska guzik na pilocie, a wtedy stół rozstępuje się, a z jego wnętrza "wychodzą" przeróżne potrawy. Maleńkie, nadziewane ptaszki, ryby w galarecie z warzywami, najprzeróżniejsze owoce, lody czekoladowe, kawa, herbata, soki... Nie wiem od czego zacząć, więc biorę tylko kawałek ryby w galaretce i skubię powoli. Austin badawczo mi się przygląda. Kiedy spoglądam na niego, nie odwraca wzroku, a wtedy zauważam, że jego tęczówki mają fioletowy kolor.

- Masz... oryginalny kolor oczu... Taki niespotykany.
- To szkła kontaktowe - tłumaczy z uśmiechem mężczyzna, a gdy pytająco unoszę brwi, wyjaśnia. - Noszę je zamiast okularów. Poprawiają wzrok.

Kiwam głową i dalej jemy w milczeniu. Spoglądam na miasto. Jest ogromne, ciągnie się aż po horyzont. Po kilkunastu minutach ciszy, rzucam najbardziej idiotyczny tekst, jaki przychodzi mi do głowy. 

- Często zastanawiałem się, co jest takiego ciekawego w oglądaniu zabitych, bezbronnych dzieci.

Mężczyzna spogląda na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Odkłada sztućce i przełyka ostatni kęs, solidnie popijając potrawę mocnym winem.

- Mnie nigdy nie pociągały Igrzyska - zaczyna cichym głosem. - Jestem tutaj, żeby pomóc tobie i Pannie Johnson zyskać sponsorów - milknie na moment, po chwili jednak kontynuuje, tym razem o wiele głośniej. - A czy ty zastanawiałeś się, jak trudno jest żyć w mieście, gdzie każdy ze zniecierpliwieniem czeka na kolejne Igrzyska? Gdzie trudno wyjść na ulicę bez makijażu i odświętnego stroju? Zastanawiałeś się choć raz? - mówi, z każdym słowem coraz szybciej i dobitniej. 

Nie odpowiadam. Jestem lekko skonsternowany. Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób.

- To w co będę ubrany? - staram się zmienić temat.

- Już mówiłem. Ty, jako mężczyzna, będziesz miał... jakby to określić... coś w rodzaju przepaski na biodrach - mówi, uśmiechając się przebiegle.

- Przepaskę?

- No dobrze, może przesadziłem. To będzie... taka jakby spódnica. Spodoba ci się... no i zdobędziesz sponsorów, a to najważniejsze - ironizuje Austin.

- A co z moją godnością? Moje ciało jest moje i nikt niema prawa oglądać go bez mojej zgody! - wybucham. Stylista przez chwilę się zastanawia, a potem mówi spokojnym głosem:

- Na igrzyskach nie istnieje coś takiego jak godność.

Resztę czasu spędzamy w milczeniu. Gdy kończymy jeść, talerze znikają w stole, a Austin wstaje. Robię to samo i wracamy do sali, w której mnie przygotowywano po przyjeździe. Tam czeka na nas maleńkie, srebrne pudełeczko w które jest zapakowana moja "przepaska". Jest srebrno-biała, wyszywana drogimi kamieniami. Do tego jest biały hełm i srebrna pelerynka. W kasku zamiast lampki, jest wmontowana cyfra 2 oznaczająca mój dystrykt. Przyznam, że wygląda to całkiem sensownie.

- No i jak? - pyta stylista i nie czekając na odpowiedź każe mi się przebrać.

Kiwam głową i w milczeniu wlokę się za kotarę. Tam zrzucam z siebie ubrania, zakładam najpierw przepaskę, potem pelerynę i kask. Ze zdziwieniem zauważam, ze ubrania są bardzo wygodne, zrobione z delikatnych, miłych w dotyku materiałów. W ostatniej chwili przypominam sobie o medalionie, który dostałem od mamy. Ściskam go w dłoni i przyglądam mu się. Jest piękny. Zauważam, że diament w środku mojej pamiątki wygląda bardzo podobnie do kamieni na kasku. Bez zastanowienia zakładam go więc na szyję i wychodzę zza zasłony.

- I jak? - pyta od razu Austin i bez skrępowania taksuje mnie wzrokiem. - Podoba ci się?

- Nie jest źle - odpowiadam. Oczy Austina wędrują ku medalionowi na mojej szyi. Mężczyzna unosi brwi i dotyka diamentu w środku metalowej obręczy.

- To twoja pamiątka z dystryktu? W sumie nawet pasuje... - mówi i przygląda mi się badawczo.

Nie odpowiadam. Jeszcze raz spoglądam w lustro. Nawet nieźle to wygląda. Światło lamp odbija się od kamieni i tworzy tajemnicze refleksy, a pelerynka jest idealnie skrojona.

- Teraz czas na makijaż. W końcu strój to nie wszystko. No i musimy coś zrobić z tymi twoimi włosami... - mruczy stylista pod nosem i ciągnie mnie za ramię. Sadza mnie na fotelu i każe czekać.

- A co jest z nimi nie tak? -  Austin nie odpowiadając idzie do sąsiedniego pomieszczenia po przybory. Na odchodnym rzuca mi jedynie mało znaczące spojrzenie w stylu "nie są ok i już".

Zza zamkniętych drzwi słyszę kobiecy głos. Czy tylko mi się wydaje, że to głos Johnson? Głupie metalowe drzwi! Cholernie zniekształcają dźwięk. Podchodzę do nich, a wtedy wchodzi stylista z małą, skórzaną walizeczką w ręce.

- Co tam jest? - pytam zaciekawiony.

Mężczyzna otwiera torbę i kiwa dłonią, bym podszedł bliżej. Widok jest dla mnie dość niejasny. Jakieś diamenty, łudząco podobne do tych na moim kasku i przepasce. Widzę też maleńkie, przeszklone pudełeczka z różnymi kolorowymi substancjami w środku.

- Wciąż nie wiem, co to jest... Więc co to jest? - pytam z głupim uśmieszkiem. Robię z siebie błazna, ale jakoś mało mnie to obchodzi.

- Coś, co pomoże zrobić wrażenie na sponsorach. Siadaj! - mówi Austin niemal rozkazującym głosem. Pokornie wykonuję polecenie, a on zaczyna jakieś niezrozumiałe dla mnie rytuały. Miesza kolorowe mikstury, nakleja mi kryształy na ręce i nogi i maluje twarz jakimiś pudrami. Gdy kończy, dosłownie nie mogę się poznać. Wyglądam jak jakiś błyszczący stwór z innego świata, z galaktyki w której ludzie mają skórę z diamentów, a ubrania ze srebra. Moja twarz zmieniła się całkowicie. Mam chłodne rysy, oczy podkreślone ciemną kreska. Włosy mam nażelowane i ułożone pod kaskiem. Naprawdę niesamowicie wyglądam.

- Dzięki, Austin. Naprawdę, odwaliłeś świetną robotę - mówię szczerze. Mężczyzna uśmiecha się do mnie.

- Nie ma za co. Pasujesz na zwycięzcę. A teraz chodź, inni chyba już są na dole.

Podążamy korytarzami. Pasujesz na zwycięzcę. Och, czy on zawsze musi uderzać w czuły punkt?

- Kiedy będziecie na rydwanie, nie odsuwajcie się zbytnio od siebie. To da lepszy efekt, wiem co mówię. Machaj do publiczności i uśmiechaj się, ok? - pyta, przerywając moje przemyślenia.

- Dobra... - odpowiadam skołowany. W ciszy dochodzimy do wielkiej hali, w której już stoją rydwany i około 20 trybutów. Johnson jeszcze nie przyszła, więc staję sam przy naszym pojeździe. Konie, które będą ciągnęły nasz rydwan to siwki, więc idealnie pasują do naszych strojów. A przynajmniej do mojego, bo nie wiem, w co jest ubrana Carmen.

- Czy Johnson też jest ubrana w... takie coś? - pytam z głupim uśmieszkiem na ustach.

- Sam się przekonaj. Właśnie idzie - mówi Austin i zerka w stronę wind. Z jednej z nich wychodzi moja partnerka z dystryktu wraz ze swoją stylistką, Linią.

Johnson wygląda nieziemsko. Ma na sobie srebrny stanik, utkany jakby z delikatnej mgiełki i wysadzany kamieniami. Jej spódnica jest trochę dłuższa od mojej, zwiewna i lekka,  nie tak sztywna jak moje odzienie. Na głowie ma kamienny wianek, imitujący szary marmur i robiący ogromny efekt. Jest cholernie piękna i pociągająca. Aż dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłem. 

Dłużej jej się nie przyglądam i skupiam uwagę na koniu, bo uświadamiam sobie, że jesteśmy prawie nadzy. Uzda klaczy jest czarna i wysadzana drogimi kamieniami. Tutaj chyba wszystko jest wysadzane drogimi kamieniami.

- Witaj Mayson! - Johnson uśmiecha się do mnie, lekko zarumieniona.

- Hej - odpowiadam, starając się nie spoglądać na jej piersi. - Jak tam po obdzieraniu ze skóry? - pytam z uśmiechem.

- Nawet dobrze. Wszyscy są tu naprawdę mili. Podoba ci się kostium?

- Taaak - odpowiadam, celowo przeciągając litery. Johnson to zauważa i robi kwaśną minę.

- Powinniśmy być im wdzięczni. Tyle robią, żeby nam pomóc - wyrzuca z siebie tak, żeby ani Austin, ani Linia tego nie usłyszeli. - Mnie kostium się podoba - dodaje już głośno.

W myślach przeklinam jej głupotę. Chcę jej odszczeknąć, że nikt nie musiałby nam pomagać, gdyby nie wymyślili tych cholernych Igrzysk, ale z głośników dobiega komunikat, że musimy wejść na rydwany, bo są już gotowe do odjazdu. Dostaję gęsiej skórki, a żołądek podchodzi mi do gardła. Carmen zwinnie wskakuje na rydwan, a ja wlokę się za nią. Widzimy uniesiony kciuk Austina w geście aprobaty, potem otwierają się wrota na dziedziniec, a rydwany ruszają z miejsca.

______________
Macie kolejny rozdział. Długo musieliście czekać, ale już jest. Mam nadzieję, że się spodoba. Komentujcie, obserwujcie, udostępniajcie, oceniajcie... Po prostu bądźcie i wspierajcie *jeszcze coś się znajdzie, więc ta lista waszych powinności ciągle jest otwarta ;) *
Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. No co tu Dużo mówić. Świetnie i jeszcze raz świetnie! Czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego skończyłaś w takim momencie? No, ale czytam dalej. Jak dobrze, że miałam zaległości w opowiadaniu, bo nie muszę czekać na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Baardzo fajnie, naprawdę :) Tylko trochę przydługo ;) Ale czyta się dobrze, więc jest ok! Bardzo wciągające, przez ciebie woda mi wykipiała ;D

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)