...

...

21 listopada 2013

Rozdział 4

Idę przez las. Wokół mnie leżą trupy. Setki trupów. Brnę dalej, w gęstniejącą ciemność. Jest coraz chłodniej, drętwieją mi palce. W końcu wychodzę na otwartą przestrzeń. Przez chwilę cieszę się z tego, ale potem owiewa mnie zapach stęchlizny. Chcę zawrócić. Obracam się, ale za mną niema już lasu. Widzę otwarta przestrzeń. Pustkę. Idę przed siebie, coraz dalej i dalej. Zaczynam zapadać się w muł. To pewnie bagna, ale gdy spoglądam na nogi, zamiast błota widzę krew. Morze krwi, coraz głębsze i głębsze. Nie czuję dna. Zapadam się w nicość i wtedy pojawiają się oni. Szkaradne potwory wypływają z głębin na spotkanie ze mną. Śliskimi palcami ciągną mnie coraz głębiej, zatapiają mnie. Próbuję krzyczeć, ale nie potrafię. Brak mi tchu, duszę się...

Przerażony otwieram oczy. Mój oddech jest przyspieszony, a piżama przepocona. Mija kilka minut zanim uświadamiam sobie, że to był tylko sen. Jesteś w pociągu jadącym do Kapitolu, idioto! besztam się w duchu. Nagle słyszę pukanie do drzwi.

- Mayson, wszystko dobrze? - zza ściany dobiega zdenerwowany głos Johnson. No tak, na pewno krzyczałem. Szybko owijam się szlafrokiem i spoglądam w lustro. Wyglądam, jakbym przebiegł maraton i tak się czuję. Jestem wyczerpany, choć spałem dobrych parę godzin. Teoretycznie, oczywiście.

Za drzwiami stoi, tak jak myślałem, moja partnerka z dystryktu, z podkrążonymi oczami i włosami w nieładzie.
- Chciałam się tylko upewnić, czy nic ci nie jest. Słyszałam krzyki... - tłumaczy się gorączkowo na mój widok, jednocześnie lustrując mnie wzrokiem.

- Nie tłumacz się. Też bym sprawdził, gdybym usłyszał twój krzyk. Wejdziesz? I tak już nie zasnę - mówię i staram się uśmiechnąć. Dziewczyna patrzy na mnie nieufnie, ale wchodzi i siada na brzegu łóżka.

- Miałeś koszmary? - pyta i wskazuje na zmiętą kołdrę na podłodze.
- Tak. A ty? Jak przespałaś noc?
- Nie mogłam zasnąć... Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień, co nie? - mówi i uśmiecha się niepewnie. Nagle, zapewne na wspomnienie wczorajszego dnia, w jej oczach zbierają się łzy. 

- Masz... bardzo suche powietrze w pokoju - rzuca szybko i ociera łzy rękawem, sądząc, że ich nie zauważyłem. - Idziemy na śniadanie? - pyta, definitywnie ucinając temat jej chwilowej słabości.
- Tak, tylko się ogarnę.
- To za piętnaście minut u ciebie - woła za mną, kiedy kieruję się w stronę łazienki.

Wchodzę pod prysznic. Mija trochę czasu, zanim wybiorę odpowiedni program. Ciepła woda z pianą spływa mi po plecach, a ja myślę o tym, co się dziś zdarzyło. To dość niepokojące, ale zaczynam lubić tą Johnson. Tak nie może być, to jest... wbrew całemu zamysłowi Igrzysk. Powinienem czuć do niej wrogość, a tymczasem mam wrażenie, że gdyby nie fatalne okoliczności, to moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Albo nawet... Nie, stop! To nie są myśli trybuta, który za tydzień musi umieć wyeliminować każdego przeciwnika.

Ubieram się i wychodzę szybko do czekającej na mnie dziewczyny. Razem idziemy do przedziału jadalnianego, w ciszy, która jest niepokojąco przyjemna. 

Nawet niezwykle ostrożny człowiek nie jest w stanie przewidzieć wszystkich kaprysów losu.
"Ciemna strona księżyca" Nora Roberts

- Szkoda, że wczoraj nie oglądałeś z nami podsumowania dożynek - zagaduje w końcu trybutka. - Raczej marni przeciwnicy nam się trafili w tym roku. Godna uwagi jest tylko para z jedynki i dziewczyna z 6 dystryktu. Może uda nam się wygrać... To znaczy jednemu z nas - poprawia się.

Dlaczego to powiedziała? Mogła to zostawić tak jak było, nie zauważyłbym różnicy... A teraz, przez resztę drogi do jadalni, myślę o jej wypowiedzi. Może uda nam się wygrać... To znaczy jednemu z nas...  Dobra, nieważne. Takie rozmyślania nad jedną, głupią wypowiedzią też nie są dobre. 

Wchodzimy do przedziału i od razu owiewa nas zapach przeróżnych pysznych potraw. Bierzemy się do jedzenia. Nakładam sobie wielki kawał placka z jabłkami, Carmen wybiera jajka sadzone i grzanki. Na deser po śniadaniu zjadamy lody truskawkowe i popijamy musującym sokiem z pomarańczy. Kiedy kończymy, do jadalni wchodzi nasza mentorka.
- Zjedliście już? Musicie się najeść, jeśli nie chcecie zginąć minutę po gongu - mówi z tradycyjną nutką ironią.
- Zjedliśmy, ale możemy dotrzymać ci towarzystwa. Jeśli chcesz. - Johnson próbuje się uśmiechnąć do starszej kobiety, ale nie bardzo jej to wychodzi. Mam wrażenie, że się nie polubiły.
- Jak chcecie. I nie przypominam sobie, żebyśmy przechodziły na ty - mówi kobieta, a trybutka oblewa się purpurą.

- Och, dziewczyny, przestańcie - beszta je od progu Vanessa. - To zbyt piękny dzień, by się przejmować takimi błahostkami. W końcu zaraz dotrzemy do Kapitolu! - mówi promiennie.
No jasne. Zaraz dotrzemy do stolicy. Zaczynam się denerwować i odczuwać niemiły ucisk w żołądku. Z tego co wiem, cały dzień będą nas szorować, golić i upiększać. Koszmar. Ale, jeśli wygram, to powinienem się przyzwyczaić.

- Taaak, fantastycznie! Zaraz traficie na stół. Mój ulubiony punkt programu - ironizuje Lorenz. Kiedy to mówi, wtaczamy do tunelu łączącego stolicę z resztą Panem. Gdy wyjeżdżamy na światło dzienne, widok odbiera mi mowę. Przed nami wyrasta wielka metropolia z mnóstwem wymyślnych budynków z kolorowymi fasadami i tunelami. Po ulicach jeżdżą samochody i spacerują bogaci mieszkańcy. Kiedy wjeżdżamy na peron, machają do nas setki cudacznie ubranych osób. Nie mogę się pohamować, wiec uśmiecham się i macham. To prawda, brzydzą mnie obywatele Kapitolu, ale chyba czas zdobywać sobie sponsorów. W końcu konkurencja nie śpi.

Pociąg wtacza się na zamknięta część stacji, gdzie możemy w spokoju wysiąść w eskorcie Strażników Pokoju. Swoją drogą, co za nieodpowiednia nazwa. Powinni być raczej Strażnicy Niesprawiedliwości. Nawet ładnie brzmi.

Wsiadamy do białej limuzyny z przyciemnionymi szybami opatrzonej numerem naszego dystryktu i jedziemy do Ośrodka Szkoleniowego, który przez następne kilka dni będzie naszym domem. Domem... Raczej więzieniem. Będziemy tam opychać się pysznościami w przerwach między treningami zabijania. Wybornie.

Po jakichś dwudziestu minutach wjeżdżamy do podziemnego tunelu, a wtedy szyby ciemnieją całkowicie. Jedziemy tak może pięć minut. Strażnicy cały czas mają nas na oku, chociaż wiedzą, że ucieczka w takim miejscu byłaby bezcelowa. Wysiadam z samochodu, który cicho odjeżdża i pakujemy się do windy. Jedziemy nią do Centrum Odnowy. Tam zdejmują z nas ubrania i biorą nasze ciała w obroty.

*

Po kilku godzinach mycia, golenia, nacierania, zmywania tego, czym mnie natarli i smarowania różnymi śmierdzącymi maziami czuję się dosłownie jak obdarty ze skóry. Wszystko mnie piecze, a nawet nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Przez te zabiegi kompletnie straciłem rachubę czasu.

Kiedy pozostają tylko włosy na nogach i rękach, jedna z kobiet, ubrana w kostium przyozdobiony różowymi i zielonymi piórami, mówi piskliwym, Kapitolińskim głosikiem:

- Już tylko kilka plastrów, ale taki silny facet jak ty chyba się nie boi?

Nic nie odpowiadam. W tej chwili naprawdę czuję, że jeśli ona jeszcze raz się odezwie, to wstanę i zatkam jej tę gębę czymś paskudnym. Przez cały czas wszystkie trzy kobiety zgodnie trajkotały, a ich głosy przyprawiały mnie o dreszcze obrzydzenia. Koleżanki nazywają pierzastą kobietę Olivia. Ta najgrubsza to Venus, a ta najwyższa, ubrana w zielony żakiet wysadzany diamentami, ze skórą przefarbowaną na dłoniach na czerwono to Iris. W czasie "upiększania" mnie, rozmawiały głównie o najnowszych krzykach mody. Tak, jakby ich krzyki nie wystarczyły. Koszmar.

Po natarciu mnie miło pachnącym kremem, który przyniósł mojej skórze ulgę, kobiety zgodnie cofają się, by podziwiać efekty. Gdy usuwają kilka niepotrzebnych włosków tu i tam, każą mi czekać na stylistę i wychodzą. Boli mnie kark, a całe ciało mnie swędzi. Ubieram papierowy szlafrok, siadam na metalowym krześle i czekam.

Znajduję się w małym pokoju ze ścianami pomalowanymi złotą farbą. W rogu stoi lustro, ale nie mam ochoty się w nim przeglądać. Przy przeciwległej ścianie stoi pusty wieszak na ubrania i samotny, fioletowy fotel. Nie ma okien ani zegara, więc nie mogę określić, która jest godzina.

Po chwili wchodzi starszy mężczyzna, z niebieskimi włosami i tatuażami na twarzy i rękach. Spogląda na mnie, a na jego twarz momentalnie wpływa uśmiech. Zanim zdążę cokolwiek zrobić, on podchodzi do mnie i przyjaźnie klepie mnie po plecach, wyciągając do mnie rękę.

____________
Więc... jak wam się podoba po tych kilku rozdziałach? Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

EDIT: Wersja poprawiona, od pierwszego rozdziału do teraz, już opublikowana i gotowa do przeczytania, specjalnie dla was! Mam nadzieję, że to docenicie :) 

2 komentarze:

  1. Świetny! Cudowny! Piszesz niesamowicie! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i liczę na małe co nieco między Maysonem a Carmen :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem czy będą jakieś fragmenty tekstu z punktu widzenia dziewczyny.
    Noo tak całkiem zapomniałam, że oni muszę szukać sponsorów.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)