...

...

13 listopada 2013

Rozdział 2

Odszukuję go wzrokiem. Jest blady, ale na jego twarzy widać zawziętość.
Dlaczego to robi? To oczywiste, próbuje zgrywać bohatera. Zawsze taki był. We wszystkim chce być lepszy ode mnie.

- Nie! Nie pozwolę ci na to - mówię stanowczo. - To mnie wybrali i to ja pójdę walczyć na arenie. Ron, rodzina cię potrzebuje - dodaję ciszej po chwili.

- Proszę, proszę! Cóż to za duch Igrzysk! Cudownie! - piszczy Vanessa. - Niestety, nie możesz zastąpić Maysona, jeśli on tego nie chce - zwraca się do Rona.

Mężczyzna stoi pod sceną. Przyjaźnimy się od dziecka, odkąd pamiętam. Tak bardzo się zmienił... Wydoroślał. W głowie kołacze mi się tylko jedno pytanie - dlaczego?

Nie pozwolę mu na to. Nie będę patrzył, jak ginie zamiast mnie.

- Nie... nie pozwolę ci.

Ronald wraca do tłumu. Od tej pory nie spuszcza ze mnie wzroku. W jego oczach błyszczą łzy, a twarz płonie mu od rumieńców. Mam wrażenie, że źle go oceniłem. 

- Oto nasi trybuci z Dystryktu Drugiego! No śmiało, uściśnijcie sobie dłonie! - zachęca nas Vanessa.

Dłoń Carmen jest miękka i ciepła, a jej uścisk stanowczy. Patrzymy sobie w oczy, gdy zauważam, że ma je pełne łez.

- Nie płacz - szepczę tak cicho, że tylko ona może mnie usłyszeć.

Dziewczyna uśmiecha się do mnie lekko, ale potem tracę z nią kontakt, gdyż prowadzą nas do Pałacu Sprawiedliwości.

Nigdy nie widziałem chyba tak pięknego wnętrza. Ściany i podłogi są zrobione z białego marmuru, żyrandole wysadzane drogimi kamieniami. Strażnicy Pokoju wprowadzają mnie do małego pokoiku pachnącego starą pościelą, ze ścianami ozdobionymi propagandowymi plakatami z Kapitolu. Ich hasła brzmią teraz dla mnie jeszcze bardziej nieludzko. Czekam tam na rodzinę.

Po chwili się zjawiają. Najpierw matka, potem Ron. Mówią do mnie słowa pożegnania, przytulają. Mama daje mi medalion brata, okrągły diament okolony metalowym pierścieniem. Jest bardzo cenny, zapłaciliby jej za niego tyle, że starczyłoby na kilka miesięcy rozrzutnego życia. To piękny gest, wzruszający. Ron daje mi wskazówki, próbuje pocieszyć. W końcu wybucham.

- Dzięki, ale jakie to teraz ma znaczenie? I tak umrę, bez względu na to w jakim stanie trafię na arenę! I w ogóle dlaczego chciałeś się za mnie zgłosić? - wyrzucam z siebie.

- Ja... sam nie wiem... - odpowiada powoli, nie zwracając uwagi na moje wzburzenie. - Chyba nie chciałem patrzeć na twoją śmierć. Poza tym wiesz dobrze, że nie mogę wynosić tyle warzyw ze sklepu dla twojej matki - mówi szybciej, już na mnie nie spoglądając.

Jakieś ciepłe uczucie pojawia się w moim sercu. Jestem wdzięczny, tak naprawdę nie wiedząc za co. Przygarniam przyjaciela do siebie i zamykam w mocnym uścisku. Przychodzi Strażnik Pokoju. Ron mówi coś w stylu "Pamiętaj, że na ciebie liczę!" i wychodzi. Zostaję sam. Siadam na różowej, aksamitnej kanapie i czekam. Mija może piętnaście minut, gdy wchodzi Carmen. Jest cała zapłakana, ale w jej oczach już nie widać strachu.

- Gotowy na Kapitol? - zagaduje.

- A ty? - spoglądam na nią. - Ładna sukienka.

- Dziękuję - mówi z wahaniem i lekko się uśmiecha.

To niesamowite, że przez te kilka minut już nawiązaliśmy nić porozumienia. Wolę teraz nie myśleć, co stanie się, gdy trafimy na arenę... 

Odwzajemniam uśmiech, a wtedy wchodzi Vanessa z czterema Strażnikami Pokoju. Prowadzą nas do samochodu burmistrza, jedynego w dystrykcie, którym jedziemy na peron. Czasami tu bywałem, gdy wymieniałem towary na targu obok stacji. Teraz to miejsce wydaje mi się tak pełne przyjaciół, szczęścia...

Wiele bym dał, aby móc być tutaj jako wolny obywatel.
_____________________

Kolejny rozdział - krótki, ale treściwy. Nie chciałam wciskać tu treści z kolejnej notki, ale myslę, że i to was zadowoli :) Mam nadzieję, że się wam spodoba, komentujcie, obserwujcie i polecajcie! 

2 komentarze:

  1. Ojej pożegnanie - świetna scena. Czytam dalej, bo ciekawa jetem co będzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, fajnie, czytam dalej...
    - Mercedes

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku, zostaw po sobie ślad. Dla ciebie to tylko moment, a dla mnie twoja opinia jest ważna :)