Oczami Carmen:
- Koniec?
Siadam na brzegu krzesła, bo czuję, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Janet podchodzi i kładzie dłoń na moim ramieniu, ale zrzucam ją. Nie chcę litości. Wkładam ręce do kieszeni, żeby nie było widać, jak bardzo się trzęsą. Spoglądam w oczy wszystkich zebranych, trzech nieznanych mi mężczyzn i dwóch drogich mi kobiet, ale widzę w nich tylko współczucie i coś, co mogę określić jako niemoc. Przecież utrata łączności to jeszcze nic takiego, prawda? Zaczynam odczuwać złość. Przecież teraz miało być już tylko lepiej.
- Nie wiemy jeszcze nic pewnego - mówi spokojnym głosem mentorka. - Czas jest ich sprzymierzeńcem. Im szybciej będą się przemieszczać, tym większa szansa na to, że uciekną.
- Nie próbuj na siłę mnie pocieszyć - warczę. - Nie jestem dzieckiem.
Zapada długa i krępująca cisza. Nawet ja jestem zaskoczona moim zachowaniem, od jakiegoś czasu naprawdę nad tym nie panuję. Chciałabym ich przeprosić za moje słowa, ale nie mam śmiałości. A może to po prostu moja duma nie pozwala mi się odezwać? Jak to jest, że w jednym momencie mam tyle odwagi, by obrażać wszystkich naokoło, a w drugim ciężko jest mi się powiedzieć cokolwiek? Teraz bawię się kawałkiem ceraty leżącej na stole i staram się unikać wzroku innych obecnych tu osób.
- Ilu uciekło razem z Maysonem? - pyta Rosalyn pojednawczo, przerywając uciążliwą ciszę.
- Oprócz Austina jeszcze dwoje awoksów - odpowiada ciemnoskóry mężczyzna. - Nie znamy ich, ale Austin za nich poręczył.
Znowu chwila ciszy. Jeden z mężczyzn, właściwie jeszcze chłopiec, zaczyna bębnić palcami po stole, co mnie niesamowicie irytuje. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to moje, które mu rzuciłam, zamordowałoby go od razu. On tylko posyła w moja stronę kpiący uśmieszek i dalej uderza palcami o blat.
- Gdzie moja kultura? Nie przedstawiłam was. - Janet uderza się w czoło wierzchem dłoni i z udawaną emfazą zaczyna wymieniać nasze nazwiska oraz cechy wyglądu i charakteru. - Od lewej - ten młody i irytujący to Seth, ten wyjątkowo opalony to Ted, a ten chudzielec to Ernie. Chłopcy, ta blond piękność to Rosalyn, a ta niesamowicie miła i kulturalna dziewczyna siedząca przede mną to Carmen.
Goście wymieniają uprzejmości z Rose, która jak zwykle działa na mężczyzn jak magnez. Spoglądam na nich ponuro. Seth, chłopak, który mnie zdenerwował, nawet nie raczy na mnie spojrzeć, ale pozostali mężczyźni podchodzą do mnie, więc witam się z nimi uściskiem dłoni. Prawica murzyna jest duża, ciepła i miękka, a dłoń Erniego szczupła i szorstka. Oba uściski są mocne i silne, ale w pewien sposób wyczuwam w nich delikatność i dobroć. Czuję się bezpieczna, będąc z nimi w jednym pomieszczeniu. Początkowe zdenerwowanie ustępuje powoli fali spokoju, ale też zażenowania. Zachowałam się głupio. Pytanie, czy będę w stanie zatrzeć to złe pierwsze wrażenie?
Przyglądam się lepiej naszym gościom. Ernie ma na oko dwadzieścia lat. Z pewnością jest starszy od Setha, ale dużo młodszy od czarnoskórego mężczyzny. Ma długi nos, jasnobrązowe włosy, wąskie usta i blizny po trądziku młodzieńczym, ale gdy się uśmiecha, sprawia wrażenie przystojniejszego niż jest w rzeczywistości. Nosi okulary, które dodają mu nieco powagi i lat. Jest ubrany w podarte, brudne ciuchy, trudno mi nawet powiedzieć, jakiego koloru jest jego koszula - być może kiedyś była niebieska lub jasnozielona, ale teraz jej kolor przypomina bardziej brąz. Chłopak wydaje się sympatyczny i inteligentny, roztaczając wokół siebie aurę serdeczności.
Ted wydaje się najstarszy z całej trójki. Ma ciemną skórę i piękne, czekoladowe oczy. Brakuje mu połowy lewego ucha, a jego lewa dłoń jest poparzona. Od chwili, gdy go zobaczyłam, miałam wrażenie, że go skądś znam. Teraz już sobie przypominam. On też przetrwał. Jest zwycięzcą jednego z turniejów. Ta wiedza spada na mnie jak kubeł zimnej wody. On wie, co ja musiałam przeżyć, rozumie mnie. Tak jak Ernie, roztacza wokół siebie aurę bezpieczeństwa, ale w spojrzeniu Teda jest coś poza serdecznością. Jakaś mądrość, którą każdy powinien uszanować.
Seth ma oczy koloru sherry, rude włosy, piegi na całym ciele i podłużną bliznę, biegnącą od koniuszka ust aż do ucha. Nadaje mu ona nieco szatański wygląd. Na twarzy ma wypisaną arogancję i lekceważenie. Z pewnością jest najmłodszy z nich, może nawet młodszy ode mnie. Nie lubię go. Podczas tych kilkunastu minut zdążył mnie zirytować co najmniej trzy razy. Należy do tego typu osób, którego nie znoszę - mają wszystko gdzieś, ale żądają wiele.
- Teraz powinniśmy zająć się naszym najważniejszym celem. - Słowa Janet kończą wymianę uprzejmości i wszyscy zajmują swoje poprzednie miejsca.
- To znaczy? - pytam, wyrwana z rozmyślań.
- Musimy przedostać się do Trzynastki - odpowiada mi Ernie. Ma miękki, przyjemny głos. -Tutaj już nie jest bezpiecznie.
- Kiedy wyruszacie? - Rose nerwowo zaciska palce na koronkowej sukience.
- Jak najszybciej - mówi Janet i ponownie kładzie dłoń na moim ramieniu. Tym razem jej nie odrzucam.
- Najlepiej jutro, po zmroku - dodaje Ted, patrząc na mnie przenikliwie. To powoduje, że budzę się z chwilowego letargu.
- A Rosalyn?
- Nie mogę z wami uciec - odpowiada sama zainteresowana. - Mam niepełnosprawna siostrę. Dobrze o tym wiesz.
- Nie chcę cię tu zostawiać. Przecież... - zaczynam, ale moją wypowiedź przerywa pukanie do drzwi. Nie, pukanie to zbyt delikatne określenie. Od uderzeń drżą szyby w oknach.
- Cholera! Dom był obserwowany! - przekrzykuje hałas Janet. - Chłopaki, w kuchni, czwarty panel w podłodze. Przyjdę po was. A ty... - spogląda na mnie bacznie - nie odzywaj się ani słowem.
Wszystko dzieje się za szybko. Mężczyźni ulatniają się w kilka chwil. Nie mam nawet czasu, by zastanowić się, o co jej chodziło z tymi panelami, bo do salonu wpada pięciu uzbrojonych Strażników Pokoju. Ich broń jest skierowana prosto na nas. Są zamaskowani, ale jeden z nich jest bez kasku. Podchodzi do nas, a my odruchowo zbijamy się w ciasną grupę.
- Czym zawdzięczamy tę niespodziewaną wizytę? - Mentorka odważnie staje przed Strażnikiem. - Swoja drogą, bardzo kulturalnie wchodzicie. Pukacie, czekacie, aż się wam otworzy...
- Już ty dobrze wiesz, Lorenz. Gdzie oni są? - warczy mężczyzna, uważnie mierząc wzrokiem każdą z nas.
- Kto? - Rose próbuje udawać głupią, ale mężczyzna uderza ją pięścią w brzuch. Dziewczyna kuli się z bólu i chowa za nami. Zaczyna wrzeć we mnie gniew, ale nadal się nie odzywam.
- Nie rozmawiałem z tobą, laleczko. Wracając do naszej rozmowy - kontynuuje. Ma bardzo nieprzyjemny głos. Złowieszczy. - Pokażesz nam, gdzie oni są, czy mamy to z ciebie wydrzeć siłą?
- Jeśli łaskawie powiesz mi, o kogo ci chodzi - syczy kobieta.
- Skoro nie chcesz po dobroci... Jeffey, O'Kelly, zajmijcie się nią - warczy Strażnik. Dwoje z nich podchodzi i obezwładnia wyrywającą się Janet. Próbuję jej pomóc, ale jeden ze Strażników uderza mnie w głowę i upadam na ziemię. Wszystko się chwieje, gdy próbuję wstać i walczyć dalej. Mężczyźni śmieją się, a mój nos zalicza nieprzyjemnie bliskie spotkanie z butem jednego z nich.
- Przeszukajcie cały dom. Muszą tu być. Tą blondyneczkę możecie sobie wziąć, ale po robocie. A z tobą... - podnosi mnie brutalnie i jednym szarpnięciem stawia na nogi - porozmawiam sobie sam. DO ROBOTY!
Wrzask Janet i rubaszne śmiechy Strażników jeszcze długo rozbrzmiewają w mojej głowie.
___________
- Nie wiemy jeszcze nic pewnego - mówi spokojnym głosem mentorka. - Czas jest ich sprzymierzeńcem. Im szybciej będą się przemieszczać, tym większa szansa na to, że uciekną.
- Nie próbuj na siłę mnie pocieszyć - warczę. - Nie jestem dzieckiem.
Zapada długa i krępująca cisza. Nawet ja jestem zaskoczona moim zachowaniem, od jakiegoś czasu naprawdę nad tym nie panuję. Chciałabym ich przeprosić za moje słowa, ale nie mam śmiałości. A może to po prostu moja duma nie pozwala mi się odezwać? Jak to jest, że w jednym momencie mam tyle odwagi, by obrażać wszystkich naokoło, a w drugim ciężko jest mi się powiedzieć cokolwiek? Teraz bawię się kawałkiem ceraty leżącej na stole i staram się unikać wzroku innych obecnych tu osób.
- Ilu uciekło razem z Maysonem? - pyta Rosalyn pojednawczo, przerywając uciążliwą ciszę.
- Oprócz Austina jeszcze dwoje awoksów - odpowiada ciemnoskóry mężczyzna. - Nie znamy ich, ale Austin za nich poręczył.
Znowu chwila ciszy. Jeden z mężczyzn, właściwie jeszcze chłopiec, zaczyna bębnić palcami po stole, co mnie niesamowicie irytuje. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to moje, które mu rzuciłam, zamordowałoby go od razu. On tylko posyła w moja stronę kpiący uśmieszek i dalej uderza palcami o blat.
- Gdzie moja kultura? Nie przedstawiłam was. - Janet uderza się w czoło wierzchem dłoni i z udawaną emfazą zaczyna wymieniać nasze nazwiska oraz cechy wyglądu i charakteru. - Od lewej - ten młody i irytujący to Seth, ten wyjątkowo opalony to Ted, a ten chudzielec to Ernie. Chłopcy, ta blond piękność to Rosalyn, a ta niesamowicie miła i kulturalna dziewczyna siedząca przede mną to Carmen.
Goście wymieniają uprzejmości z Rose, która jak zwykle działa na mężczyzn jak magnez. Spoglądam na nich ponuro. Seth, chłopak, który mnie zdenerwował, nawet nie raczy na mnie spojrzeć, ale pozostali mężczyźni podchodzą do mnie, więc witam się z nimi uściskiem dłoni. Prawica murzyna jest duża, ciepła i miękka, a dłoń Erniego szczupła i szorstka. Oba uściski są mocne i silne, ale w pewien sposób wyczuwam w nich delikatność i dobroć. Czuję się bezpieczna, będąc z nimi w jednym pomieszczeniu. Początkowe zdenerwowanie ustępuje powoli fali spokoju, ale też zażenowania. Zachowałam się głupio. Pytanie, czy będę w stanie zatrzeć to złe pierwsze wrażenie?
Przyglądam się lepiej naszym gościom. Ernie ma na oko dwadzieścia lat. Z pewnością jest starszy od Setha, ale dużo młodszy od czarnoskórego mężczyzny. Ma długi nos, jasnobrązowe włosy, wąskie usta i blizny po trądziku młodzieńczym, ale gdy się uśmiecha, sprawia wrażenie przystojniejszego niż jest w rzeczywistości. Nosi okulary, które dodają mu nieco powagi i lat. Jest ubrany w podarte, brudne ciuchy, trudno mi nawet powiedzieć, jakiego koloru jest jego koszula - być może kiedyś była niebieska lub jasnozielona, ale teraz jej kolor przypomina bardziej brąz. Chłopak wydaje się sympatyczny i inteligentny, roztaczając wokół siebie aurę serdeczności.
Ted wydaje się najstarszy z całej trójki. Ma ciemną skórę i piękne, czekoladowe oczy. Brakuje mu połowy lewego ucha, a jego lewa dłoń jest poparzona. Od chwili, gdy go zobaczyłam, miałam wrażenie, że go skądś znam. Teraz już sobie przypominam. On też przetrwał. Jest zwycięzcą jednego z turniejów. Ta wiedza spada na mnie jak kubeł zimnej wody. On wie, co ja musiałam przeżyć, rozumie mnie. Tak jak Ernie, roztacza wokół siebie aurę bezpieczeństwa, ale w spojrzeniu Teda jest coś poza serdecznością. Jakaś mądrość, którą każdy powinien uszanować.
Seth ma oczy koloru sherry, rude włosy, piegi na całym ciele i podłużną bliznę, biegnącą od koniuszka ust aż do ucha. Nadaje mu ona nieco szatański wygląd. Na twarzy ma wypisaną arogancję i lekceważenie. Z pewnością jest najmłodszy z nich, może nawet młodszy ode mnie. Nie lubię go. Podczas tych kilkunastu minut zdążył mnie zirytować co najmniej trzy razy. Należy do tego typu osób, którego nie znoszę - mają wszystko gdzieś, ale żądają wiele.
W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania.
~ Cassandra Clare "Mechaniczna księżniczka"
- Teraz powinniśmy zająć się naszym najważniejszym celem. - Słowa Janet kończą wymianę uprzejmości i wszyscy zajmują swoje poprzednie miejsca.
- To znaczy? - pytam, wyrwana z rozmyślań.
- Musimy przedostać się do Trzynastki - odpowiada mi Ernie. Ma miękki, przyjemny głos. -Tutaj już nie jest bezpiecznie.
- Kiedy wyruszacie? - Rose nerwowo zaciska palce na koronkowej sukience.
- Jak najszybciej - mówi Janet i ponownie kładzie dłoń na moim ramieniu. Tym razem jej nie odrzucam.
- Najlepiej jutro, po zmroku - dodaje Ted, patrząc na mnie przenikliwie. To powoduje, że budzę się z chwilowego letargu.
- A Rosalyn?
- Nie mogę z wami uciec - odpowiada sama zainteresowana. - Mam niepełnosprawna siostrę. Dobrze o tym wiesz.
- Nie chcę cię tu zostawiać. Przecież... - zaczynam, ale moją wypowiedź przerywa pukanie do drzwi. Nie, pukanie to zbyt delikatne określenie. Od uderzeń drżą szyby w oknach.
- Cholera! Dom był obserwowany! - przekrzykuje hałas Janet. - Chłopaki, w kuchni, czwarty panel w podłodze. Przyjdę po was. A ty... - spogląda na mnie bacznie - nie odzywaj się ani słowem.
Wszystko dzieje się za szybko. Mężczyźni ulatniają się w kilka chwil. Nie mam nawet czasu, by zastanowić się, o co jej chodziło z tymi panelami, bo do salonu wpada pięciu uzbrojonych Strażników Pokoju. Ich broń jest skierowana prosto na nas. Są zamaskowani, ale jeden z nich jest bez kasku. Podchodzi do nas, a my odruchowo zbijamy się w ciasną grupę.
- Czym zawdzięczamy tę niespodziewaną wizytę? - Mentorka odważnie staje przed Strażnikiem. - Swoja drogą, bardzo kulturalnie wchodzicie. Pukacie, czekacie, aż się wam otworzy...
- Już ty dobrze wiesz, Lorenz. Gdzie oni są? - warczy mężczyzna, uważnie mierząc wzrokiem każdą z nas.
- Kto? - Rose próbuje udawać głupią, ale mężczyzna uderza ją pięścią w brzuch. Dziewczyna kuli się z bólu i chowa za nami. Zaczyna wrzeć we mnie gniew, ale nadal się nie odzywam.
- Nie rozmawiałem z tobą, laleczko. Wracając do naszej rozmowy - kontynuuje. Ma bardzo nieprzyjemny głos. Złowieszczy. - Pokażesz nam, gdzie oni są, czy mamy to z ciebie wydrzeć siłą?
- Jeśli łaskawie powiesz mi, o kogo ci chodzi - syczy kobieta.
- Skoro nie chcesz po dobroci... Jeffey, O'Kelly, zajmijcie się nią - warczy Strażnik. Dwoje z nich podchodzi i obezwładnia wyrywającą się Janet. Próbuję jej pomóc, ale jeden ze Strażników uderza mnie w głowę i upadam na ziemię. Wszystko się chwieje, gdy próbuję wstać i walczyć dalej. Mężczyźni śmieją się, a mój nos zalicza nieprzyjemnie bliskie spotkanie z butem jednego z nich.
- Przeszukajcie cały dom. Muszą tu być. Tą blondyneczkę możecie sobie wziąć, ale po robocie. A z tobą... - podnosi mnie brutalnie i jednym szarpnięciem stawia na nogi - porozmawiam sobie sam. DO ROBOTY!
Wrzask Janet i rubaszne śmiechy Strażników jeszcze długo rozbrzmiewają w mojej głowie.
___________
Happy New Year!
Piszę cokolwiek, dopóki mam wenę. Nie jest to najlepszy rozdział, jaki napisałam, ale przy mojej obecnej fazie na Sevmione (nowy blog) i rozchwianiu emocjonalnym, to jedyne, na co się mogłam zdobyć ☺ Mam nadzieję, że nie wygląda to tak tragiczne, jak mi się wydaje :D
Nie zrozumcie źle zachowania Carmen - ona i Mayson są silni psychicznie, inaczej nie przetrwaliby Igrzysk, ale dziewczyna załamała się po tym, jak ich tak brutalnie rozdzielono. Teraz stara się odzyskać równowagę, choć w tak szaleńczo pędzącej akcji może to być trudne. Swoją drogą, wg mnie są bardzo podobni do siebie i to ich połączyło.
Piszę cokolwiek, dopóki mam wenę. Nie jest to najlepszy rozdział, jaki napisałam, ale przy mojej obecnej fazie na Sevmione (nowy blog) i rozchwianiu emocjonalnym, to jedyne, na co się mogłam zdobyć ☺ Mam nadzieję, że nie wygląda to tak tragiczne, jak mi się wydaje :D
Nie zrozumcie źle zachowania Carmen - ona i Mayson są silni psychicznie, inaczej nie przetrwaliby Igrzysk, ale dziewczyna załamała się po tym, jak ich tak brutalnie rozdzielono. Teraz stara się odzyskać równowagę, choć w tak szaleńczo pędzącej akcji może to być trudne. Swoją drogą, wg mnie są bardzo podobni do siebie i to ich połączyło.
Pisałam przy tej piosence :) Proszę o opinie i życzę miłego czytania!